Józef Warszewicz
(Tygodnik Ilustrowany nr 89 z 1861 roku)

 

  Z pomiędzy licznych podróżników, przebiegających w celu naukowym w ostatnich czasach obszerne a mało znane lądy Ameryki środkowej i poludniowej, jedno z najpierwszych miejsc bez zaprzeczenia zajmuje rodak nasz, Józef Warszewicz. Nie zwykły to turysta, przebiegający wygodnie drogami ubitemi, miejsca już przez tysiące wędrowców zwidzane, aby za powrotem rozprawiać o mniemanych niebezpieczeństwach, na jakie się niby narażali, wymyślający przygody, aby ich opisem wzbudzać uwielbienie dla swej odwagi i wytrwałości, ale cichy i niezmordowany podróżnik, który dla zbogacenia nauki, wdzierał się na przepaściste urwiska niedostępnych Andów, przebywał na lichych tratwach ogromne rzeki nowego świata, z siekierą w ręku torując sobie przejście przez dziewicze lasy Ameryki południowej, zapuszczał się w siedziby najdzikszych pokoleń indyjskich, znosił głód i pragnienie, szczęśliwy, jeżeli w nagrodę niewysłowionych trudów, uszczknął jaką nieznana roślinę i nią zbiory swe powiększył.
  Imię też Warszewicza, choć nie błyszczy na bogatych oprawach szaf bibliotecznych, znanem jest dobrze w całej Europie. Uczeni botanicy z uszanowaniem je wymieniają oddając nieudaną cześć Polakowi, który im tyle rodzajów i gatunków roślin, zupełnie nowych, jeszcze nieopisanych, dostarczył, ogrodnicy zaś zachwycają się mnóstwem najozdobniejszych kwiatów zwrotnikowych, niechodowanych przedtem w Europie, któremi ich cieplarnie tak hojnie ozdobił.
  Józef Warszewicz urodził się w Wilnie w roku 1812, z szlacheckich ale niezamożnych rodziców. Odebrawszy początkowe wykształcenie naukowe, poświęcił się od młodości wyższemu ogrodnictwu. Zawód swój rozpoczął przy ogrodzie botanicznym uniwersyteckim w Wilnie i tam zostawał aż do roku 1831. Ówczesne wypadki wojenne oderwały go na czas niejaki od ulubionych zatrudnień. Warszewicz przebył ze swoimi nowemu kolegami pruską granicę, i po uciszeniu się wrzawy wojennej, powrócił do ulubionego ogrodnictwa. Cudzoziemcy poznali się w krótce na jego zdolnościach już w Insterburgu niedaleko od Królewca, gdzie początkowo oddawał się pracy; ale głównie wykształcił się w ogrodzie botanicznym berlińskim, gdzie, też miał do tego największą sposobność.
  Znać niepospolitym był Warszewicz ogrodnikiem, kiedy pomimo braku wyższego wykształcenia naukowego, zwrócił na siebie uwagę takiego męża, jak Aleksander Humboldt.
  W r. 1811 Towarzystwo ogrodnicze belgijskie wysłało ekspedycyę naukową na zbadanie pobrzeży St. Thomas w rzeczypospolitej Guatemala, pod względem botanicznym i gospodarskim, a zarazem dla ocenienia możności kolonizacyi tych wybrzeży; szukało więc w tym celu stosownie uzdolnionych ludzi, a Humboldt między innemi zaszczytnie odezwał się za Warszewiczem, i nawet chlubnie polecające wydał mu świadectwo.
  Ochoczy, czynny i przedsiębiorczy, a przytem chciwy poznania nieznanego świata Litwin, chętnie przyjął udział w wyprawie, i w d. 5 grudnia 1844 roku wypłynął z Ostendy, dążąc da krajów zjednoczonych Ameryki środkowej. Podróż odbyła się szczęśliwie; ale zaledwie statek zawinął do przystani St. Thomas, niegościnne wybrzeże wysłało na przyjęcie przybyszów żółtą febrę. Straszna ta choroba, jak wiadomo, dosięga szczególniej Europejczyków, jeżeli natychmiast nie udadzą się w głąb kraju, ale pozostaną dłużej nad brzegiem morza. W przeciągu czterech miesięcy, prócz Warszewicza i lekarza wyprawy Flamandczyka, wszyscy osadnicy przybyli z Europy wymarli. Ostatecznie i ci dwaj nie zdołali się oprzeć dłużej zabójczemu klimatowi i, jak wszyscy, ulegli również zarazie. Dziesięć miesięcy cierpiał Warszewicz: wreszcie odzyskawszy zdrowie, przedsięwziął zaraz podróż do Meksyku; robił skrzętne poszukiwania botaniczne w południowej jego części, a zebrawszy niemałe plony, wysłał je częścią do Gandawy (Gent) dla Van-Houtte'a, a częścią do Anglii.
  Przesyłka ta zwróciła na Warszewicza uwagę naturalistów i zjednała mu pomoc materyalną wraz z zachętą do przedsiębrania dalszych wycieczek. Za otrzymaniem jej, udał się odważny nasz rodak w góry środkowej Ameryki, zwiedził prowincye: Guatemala, Yucatan, St. Salwador, Honduras, Nicaragua, Costarica i Veragua; następnie przebył międzymorze Panama i oceanem Spokojnym popłyną do rzeczypospolitej Ecuador.
  Kordyliery byty mu gościńcem, ich wyżynami postępując, dotarł aż do Boliwii, a zbierając głównie żyjące rośliny, strzelał kolibry i inne rzadsze ptaki, nie pogardzając przytem zbieraniem i owadów lub mniejszych gadów. Z pomiędzy jednak płodów przepysznej tamecznej flory i fauny, szczególną uwagę Warszewicza zwracały na siebie storczyki (orchideae), owe tak dziwnych kształtów rośliny, których najznakomitszą ilość, a po największej części zupełnie botanikom nieznanych, zebrał w okolicach wulkanu Chiriqui w rzeczypospolitej Costarica. I w tem to właśnie leży największa zasługa Warszewicza, że znając prawie wszystkie storczyki hodowane po najbogatszych cieplarniach europejskich, zbierał tylko takie, których jeszcze nie widziano żywych w starym świecie, albo też zupełnie nowe, nieznane gatunki.
  Podróż ta połączoną była z niezmiernemi trudnościami; naszemu rodakowi wypadło nieraz przebywać cołe miesiące w okolicach, gdzie istoty ludzkiej nie napotkali gdzie najmniejszy ślad ścieżki nie wskazywał kierunku drogi, i gdzie dopiero z wielką pracą, wśród odwiecznych borów, zarosłych nieprzebytemi krzewami, splątanemi mnóstwem wijących się roślin, torował sobie przejście, które może w kilka dni bujna roślinność na nowo najskrzętniej zatarła. Tam to wystawiony naprzemian na 40 stopniowe upały nizin i dokuczliwe zimna wyniosłych wyżyn kordylierskich; nie mając innego schronienia od upału jak cień, gałęzistych drzew, a od zimna szczeliny skal, posilając się kawałkiem zeschłego chleba z kassawy, owocem leśnym, lub twardem wędzonem mięsem, z młodzieńczym zapałem wyszukiwał nieznane rośliny i zbiory swe pomnażał.
  Ciągła podróż, brak wszelkich wygód i odmienny klimat, nie mogły wywrzeć przyjaznego wpływu na zdrowie wędrownika; uczuł też potrzebę wypoczęcia, odetchnienia europejskiem powietrzem. Dotknięty nadto uporczywą zwykłą febrą, wsiadłszy na statek w porcie Chagree, odpłynął w początkach sierpnia 1850 roku do Anglii.
  Pod jesień tegoż roku ogłosił Warszewicz drukiem w Berlinie spis nasion przez siebie zebranych, zawierający mnóstwo gatunków nowych lub rzadkich.
  W tym także roku senat akademicki uniwersytetu jagiellońskiego, za pośrednictwem prof. Czerwiakowskiego, któremu Warszewicz jeszcze od r. 1838 był znany, ofiarował mu posadę inspektora ogrodu botanicznego w Krakowie. Ale Warszewicz nie mógł jej przyjąć, bo w czasie pobytu jego w Anglii, Towarzystwo badaczy ogrodników angielskich skłoniło go do przedsięwzięcia jeszcze jednej trzechletniej podróży po Ameryce południowej.
  Pokrzepiony na zdrowiu, z portu Southampton po drugi raz udał się na zwidzenie nowego świata i wylądował w końcu listopada 1850 r. w Kartagenie, Podróż ta powtórna więcej jeszcze niż pierwsza przysporzyła nauce korzyści. Warszewicz zwiedził kolejno Nową Grenadę, Venezuellę i Gujannę angielską; następnie wszedłszy w granice cesarstwa brazylijskiego, przebył Rio-Negro i Maragnon, przebiegi wszerz północne prowincye tego ogromnego państwa i dosięgnąwszy łańcucha Kordylierów, wdarł się na górę Chimbrasso aż do wysokości 18000 stóp a dążąc za biegiem gór, zwiedził Peru i Boliwię. W pierwszem z tych państw usiłował wejść na najwyższe góry Ameryki: Nevado di Sorata i Illemani, a ztąd po raz drugi idąc za biegiem odnóg Kordylierów brazylijskich, przekroczył granicę cesarstwa. Nakoniec, chcąc uzupełnić swą podróż zebraniem roślin szyszkowych (coniferae) amerykańskich, udał się wzdłuż Chili do północnej Patagonii. Tak więc w ciągu dziewięciu lat, po największej części pieszo lub na mułach, zwiedził nasz podróżnik całą południową i środkowa Amerykę w różnych kierunkach, wdzierał się kolejno na przepaściste urwiska Kordylierów i w głuche puszcze dziewicze północnej Brazylii, przerzynane sieciami rzek ogromnych i szerokich, albo zapędzał się w stepy południowej Boliwii (Pampas), nie mając innych przewodników, jak ufność w Opatrzność Boską w duszy, bussolę w ręku, a zapał poszukiwania w sercu.
  Zważywszy, że w tych obszarach, stopą Europejczyka może nigdy nietkniętych, tysiączne groziły Warszewiczowi niebezpieczeństwa, dziwimy się, iż wyszedł bez szwanku. Brak jakiejkolwiek drogi, a często i pewnych przewodników, ogromne rzeki, zdradliwie śliczną murawą pokryte bagniska, co krok tamowały mu drogę. Wreszcie jadowite gady, dzikie zwierzęta i dziksze jeszcze pokolenia krainy te zamieszkujące, co chwila mogły przerwać tę podróż niebezpieczną i zniszczyć owoce mozolnych kilkuletnich trudów i poszukiwań. Ale ręka Opatrzności widocznie kierowała krokami niezmordowanego podróżnika: umiał uniknąć groźnych niebezpieczeństw, a napotkawszy Indyan wśród puszczy, zjednywał ich sobie bądź podarkiem, bądź ujmującem obejściem się, rozpraszał ich nieufność i umiał otrzymać z ich rąk żywność albo wskazanie źródła, w któregoby mógł, wraz z swemi towarzyszami murzynami, wyschło podniebienie orzeźwić. Częstokroć twarze czerwono służyły za przewodników bladej twarzy, a mając rodaka naszego za jakiegoś i czarnoksiężnika, tajemne potęgi ziół znającego, z skwapliwością spełniali jego wolę, i ta to może okoliczność napełniała serca dzikich poszanowaniem dla Warszewicza i ocaliła mu życie.
  Jakie fizyczne przeszkody napotykał niekiedy w podróży, dość powiedzieć, że w okolicy Quesaltenango w Guatemala, w ciągu 8 dni przebył 20 rzek i bystrych potoków górskich, niekiedy wpław, czasem na mułach, a czasami znów na kilku kłodach palmowych, łykiem drzew powiązanych.
  Spełniwszy swa zobowiązanie, Warszewicz posłanowił powrócić do Europy i zakończyć swoje wycieczki. Płynąc statkiem parowym na rzece Magdalenie, doznał przypadku, przez który lubo życia nie utracił, jednakże postradał część swoich zbiorów. Parowiec rozpędzony trafił na ukryty pień pod zwierciadłem wody, który zgruchotał dno statku i w nurtach rzeki go pogrążył. Warszewicz sam, cudem prawie ocalony, nie zdołał' uratować trzech pak, zawierających część zielnika, zbiór muszli peruańskich, oraz kilka okazów małp z najrzadszych gatunków.
W jesieni 1853 roku powrócił Warszewicz do Europy, a na ponowione zaproszenie przybył w grudniu do Krakowa, i zaraz objął posadę inspektora ogrodu botanicznego, gdzie do tej chwili pozostaje. lnstytucya ta zyskała bardzo na przejściu w ręce Warszewicz. Dziś ubiega się o pierwszeństwo z najlepszemi tego rodzaju zakładami. Nadto Warszewicz, zostając ze wszystkiemi znaczniejszemi zagranicznemi ogrodami w związkach bezpośrednich, zaopatrzył ogród krakowski w piękne i ważne kollekcye roślin, co wszystko, przy prawdziwej miłości do tej instytucyi jej dyrektora Czerwiakowskiego, niemało również przyczynia się do jej stanu kwitnącego.
  Warszewicz nie jest uczonym naturalistą, nie czerpał wykształcenia swego w wykładach uniwersyteckich, nic nie pisał i nie wydał żadnego dzieła, położył wszelako znakomite zasługi w dziedzinie nauk przyrodniczych, a głównie botaniki. Snać Bóg, odmówiwszy mu zdolności literackich, udzielił mu za to szaloną odwagę i zmysł postrzegawczy.
  W pożyciu dosyć szorstki, lecz szczery i uprzejmy, zamiłowany do namiętności w swoim zawodzie, po za granicami jego nic go pociągnąć nie zdoła. O swych podróżach niechętnie rozpowiada, a przerzucając się z jednego przedmiotu na drugi, utrudnia złożenie porządnego ich ciągu.
  Ciekawy byłby opis jego wycieczek botanicznych, w krajach tych nieznanych nam prawie, dokładniejszy od wszelkich innych, bo dziewięć lat zwiedzał Warszewicz znaczną część nowego świata; ale czy to kiedy nastąpićby mogło, nie wiemy; dziś podajemy tyle, ileśmy z kilku lat zażyłości z Warszewiczem dowiedzieć się mogli.
  Wiele bardzo rodzajów, a wiecej jeszcze gatunków roślin odkrytych przez Warszewicza, szczególniej z rodziny storczyków, przesyłane do Europy bądź żywo, bądź też tylko zasuszone, opisywane były przez Lindley'a i Skinnerta w Londynie, Klotsch'a w Berlinie, Reichenbach'a syna w Lipsku i Regela w Zurichu (obecnie w Petersburgu). Ważniejsze, lub też przeważne na jego pamiątkę, są dwa rodzaje: jeden z rodziny marzannowatych (Rubiceae), plemienia chinowych (Cinchoneae) Warszewicza, a drugi z storczyków Warszewiczella. Gatunków zaś z rozmaitych rodzin, przezwanych jego imieniem, jest przeszło trzydzieści. Z tych ważniejsze po naszych cieplarniach, a szczególniej w Krakowie hodowanych, są: Acineta Warszewiczii Klotsch, Alonsoa Warszewiczii Klotsch, Anguria Warszewiczii Ch. et Lem., Bidens Warszewiczii Regal, Brassia Warszewiczii Reichenbach filius, Canna Warszewiczii Otto, Catasetum Warszewiczii Lindley, Cattleya Warszewiczii Reichenb. fil., Centropetalum Warszewiczii Reichenb. fil., Cestrum Warszewiczii Miathieu, Cycnoches Warszewiczii Reichenb. fil., Cypripedium Warszewiczii Reichenb. fil., Dycyrla Warszewicziana Regel, Epidendrum Warszewiczianun Reicheb. fil., Maranta Warszewiczii Mathieu, Pitcairnia Warszewiczii Lauer, Odontoglossurm Warszewiczianum Reichenb. fil. Oncidium Warszewiczianum Reichenb. fil. Salvia Warszewiczii Regel; Sciadocalyx Warszewiczii Regel, Selaginella Warszewicziana Klotsch, Sernecio Warszewiczii Klotsch, Siphocampylos Warszewiczii Regel, Sobralia Warszewiczii Lindley, Stanhopea Warszewicziana Klotsch, Streplostigma Warszewiczii Regel, Thybaudia Warszewiczii Klotsch, Tydaea Warszewiczii Regel, Tradescantia Warszewiczii Kunth. Wreszcie Ixalus Warszewiczii Oscar Schmidt, gad z rzędu żabowatych (Batriachiae), oddziału rzekotek (Hylaeformia).
  Tak więc, chociaż Warszewicz nie jest człowiekiem pióra, działalność jego należy jednak do ogółu, a dodając tak świetlny promyk do chwały naszego narodu i wzbudzając uszanowanie obcych dla nas, zasługuje na prawdziwy szacunek swych ziomków.

Tekst: Feliks Berdau