II Jagellonicum.

  Śledząc po kronikach za wzmiankami tyczącemi się wzniesienia na Bawole akademii krakowskiej, dowodne znajdujemy podania, iż kollegia tej szkoły, na obszernem rozstawiono terytoryum, wspaniałością swoją odpowiadały wielkim świątyniom, obok których je Kaźmirz budował. Lat 9 trwało stawianie, a gmachy te, nieskończone jeszcze w chwili śmierci króla (1370 r.), następne czasy w pustkę zamieniły. Prawie całe półtora wieku potem rozwalało się znakomite dzieło, a ruiny jego nieprawi wydzierali sobie posiadacze, tak iż Długosz nawet z królewskim przywilejem w ręku objąć ich nie mógł na budowę klasztoru kartuzów.
Podania, którym wprawdzie krytycy jeszcze nie nadali dziejowej powagi, wskazują, że już nawet na dwadzieścia kilka lat (1337 r.) przed ustanowieniem kaźmirzowskiej akademii, mistrzowie sprowadzani z Włoch, czy też z Francyj, u nas nauczali. Łatwo przypuścić te tak istotnie było. Taka bowiem szkoła jak uniwersytet nie wybiegła odrazu z głowy Kaźmirza, na podobieństwo Jowiszowej Minerwy. Wiele pierw przygotowań i przetworzeń w łonie narodu być musiało, zanim się zrodziła akademia erygowana dyplomem. W pierwszym nawet brzasku istnienia swego, nie mogła krakowska szkoła zaraz szeroko na Polskę zaświecić, jak owo słonce co w zaraniu świta, a o południu dopiero wysoko na niebie panuje. Naród też, wzwyczajony udawać się przedtem po naukę do Włoch i Francyj, potrzebował czasu aby dawną tradycyą porzucić, a nową puścić się drogą. Wreszcie prócz tych okoliczności i to jeszcze zważyć wypada, to jeśli obok nauczycieli Polaków i cudzoziemcy z pod nieba południowego przeszczepiali ‚wiedzy nabytki, toć obca ich mowa, (chociaż wówczas łacina była językiem uczonych), nie pociągała tak do siebie ogółu, jakby temu ojczyste podołało słowo.
  Kilka powyższych uwag nasunęli nam ci, co nie widząc zrazu tłumu mężów wychodzących z naszej akademii, niby z owego konia trojańskiego, już pochopnie całunem zapomnienia początki kaźmirzowskiej szkoły przykrywaćby radzi. Przecież, jeśli przypuścimy nawet że założona, wzniesiona i uposażona przez Kaźmirza Wielkiego szkoła, dopiero za Jagiełły zakwitła, to niemniej, prócz przytoczonych okoliczności, następne daty o jej nieprzerwanem zaświadczą nam trwaniu. I tak: pewnem jest że w drugiej połowie XIV wieku (od r. 1370 począwszy) udzielano naukowe stopnie w akademii krakowskiej. W r. znów 1397 papież Bonifacy IX zezwala na otworzenie w naszej szkole teologicznego wydziału, gdzie wyraźnie nadmienia: iż przywilej ten nadaje akademii, która istnieje (ab olim fuerit alque sit).
  Tak doprowadziliśmy wspomnienia nasze do chwili, kiedy Jadwiga, czująca znaczenie i przewagę nauki, zakłada w Pradze w r. 1397 kollegium dla Litwinów, a swoje ubiory, klejnoty, perły i srebra, przekazuje na rozwinięcie i założenie w Krakowie odnowionej Jagiellońskiej szkoły. Roku też 1400 d. 22 lipca uniwersytet został otworzony, 24 tegoż miesiąca odbyły się wpisy uczniów, a we dwa dni potem już w nim Piotr Wysz biskup krakowski pierwsza prelekcą czytał.
  Erekcyjny ów przywilej Władysława Jagiełły, jako i wszelkie poprzedzające go dokumenta, tyczące się pierwotnych dziejów naszej szkoły, pilnie i krytycznie odczytane, wydał Muczkowski w swojej o założeniu uniwersytetu rozprawie. Przedstawiają te autentyczne dowody szereg dat od r. 1364 poczętych. Bogaty ów zawiązek dyplomataryusza Almae matris zbyt długo czeka na uzupełnienie go wydaniem dokumentów późniejszych. Bez tego przecież nigdy historyi akademii mieć nie będziemy mogli.
  Krakowski uniwersytet, tę spuściznę testamentową, jaką pobożna Jadwiga obdarzyła Polskę, ubrało XV i XVI stulecie w ową niepożytą świetność, co (jak pięknie Muczkowski powiedział) już samym Kopernikiem na dalekie wieki sławę i miejsce sobie w dziejach oświaty zyskała. „Dopóki bowiem słońce, siłą jego geniuszu w przestrzeni nieba wstrzymane, ziemi przyświecać będzie, dopóty chwała jego imienia, a z nią i pamięć szkoły w której się wychował, na „najodleglejsze pokolenia spłynie."
  Dziwną zarazę, niestygnącą nawet po wiekach kilku, rodzi namiętność każda. Ci co się u nas badaniem dziejów akademii trudnili, częściej zwykle wznawiają wspomnienia jej upadku, goniąc za podaniem szczegółów owych stron ujemnych, z epoki w której wrzawa religijnych sporów aż do naszych dolatuje czasów. Dodatnie żywioły, świetne dla nauki chwile, ledwie zwykle na deklamacyjne wykrzykniki zarobić zdołały. Kłócili się wprawdzie u nas zacięcie akademicy z jezuitami w XVII stuleciu, schodzili z wyżyn nauki, zapominając o tej panującej nad opiniami wieków mądrości, co się z łaski Bożej rodzi. Niknęła im z oczu pierwsza owa chwila bytu krakowskiej szkoły, co jakby na symboliczne godło przypadła w dzień Świątek, w uroczystość Ducha św., czasu zstąpienia na apostołów umiejętności i wiedzy. Źle się działo, że ci co przodować winni światłem, zmienili klejnoty mądrości na drobna monetę. Przecież i pod te czasy nie brakło narodowi zacnych w radzie, a znakomitych nauką. Spory zaczynały i kończyły się dysputą tylko. Dla różnic w religijnych wierzeniach, dla kłótni o słowa, krwawe boje nie wrzały u nas, jak gdzieindziej. Niewłaściwem jest także żądanie, aby akademia ciągle na świat genialnych wysyłać miała ludzi. Zakony i uczelnie, jak wszystkie instytucye na ziemi, nie lata, jako drzewa w sadzie, ale mają wieki kwitnienia swojego. Całe stulecia pracą społeczeństwa na wielkich składają się ludzi. Zresztą wznoszenie się i upadanie oświaty, to jakby w naturze wzbieranie i odpływanie morza; prócz przyczyn, że tak nazwę, narodowych, miewa też i ogólne powody, w losach i dziejach ludzkości całej leżące.
  Stulecie XVII i XVIII nietylko u nas upadek nauk przedstawia. Wiszniewski i Szajnocha próbowali w barwnych obrazach przedstawić owe dodatnie strony, świetne szkoły naszej czasy. Ostatni, w dziele Jadwiga i Jagiełło, w piękne rysy ujął obraz cywilizacyi w Polsce w XIV i XV wieku. Pożyczymy tutaj słów i uwag jego, chcąc dać jasno wyobrażenie o epoce w której Jagiełło nowe kollegia wznosił. „lm większe trudności broniły ludziom zerwania owocu wiedzy, tem pożądliwiej poglądali wszyscy ku niemu. Po chwilowym przyćmieniu wschodzącej zorzy nauk, obudził się u wszystkich narodów XIV stulecia nowy zapał szukania i szerzenia światła. Ogarnął on wszystkie kraje, ogarnął rządy i ludy, władzę duchowną i świecką.
  „Nie możem zapomnieć ówczesnych nieśmiertelnych zasług samegoż duchowieństwa, samejże władzy apostolskiej. Stolica rzymska, owa pochodnia wszelkiego światła w początkowej nocy średnich stuleci, nie trwożyła się jego coraz szerszym rozświtem, lecz pod sterem mądrych papieżów przodowała owszem powszechnemu dążeniu do oświaty. Śledzono i karano usterki w wierze, ale nie znamy papieża, któryby jako najwyższy zwierzchnik wszelkiej podówczas uczoności, odmówił zatwierdzenia jakiemukolwiek z przedłożonych sobie projektów szkoły głównej; owszem niektórzy z nich, jak np. Urban V, utrzymywali po tysiąc uczniów ubogich kosztem swoim w różnych krajach i szkołach; inni znowu sami wielu nowym umiejętnościom, jak np. Klemens V nauce języków, pierwsze otwierali przybytki.
  „Kiedy wszystkie kraje i stulecia średniej historii przestawały potąd na kilku, najwięcej 12 akademiach, mianowicie na trzech głównych w Bolonii, Paryżu i Oksfordzie, w wieku XIV podwaja się naraz ta liczba, wzrasta przeszło 21 uniwersytetów, nastają tuż po sobie: r. 1348 wszechnica w Pradze, 1354 w Huesca, 1357 w Syenie, 1361 w Pawii, 1364 w Angers, tegoż roku w Krakowie, 1365 w Wiedniu, 1387 w Hajdelbergu, 1388 w Kolonii, 1391 w Ferrarze, 1392 w Erfurcie i t. d.
  „Uczęszczało do głównej szkoty pragskiej, w całym przeciągu między założeniom a odnowieniem akademii w Krakowie, bardzo wielu Polaków. Przeszło stu znamy z akademicznych ksiąg po imieniu, a razem z Polakami szlązkimi mogło ich być do tysiąca. Gdy nasza szkoła mniej wtedy od starszej pragskiej słynęła, więc dla szkól sławniejszych pomijano często szkoły własnej ojczyzny. Dlatego i sami najżarliwsi obrońcy narodowości czeskiej, Jan Hoss i jego towarzysz Hieronim, mając sławną już akademią w własnej Pradze, pobierali nauki w sławniejszym jeszcze Oksfordzie, w dalekiej Anglii. Zresztą i po zasłynięciu odnowionej już akademii krakowskiej, uczęszczali Polacy w znacznej liczbie do uniwersytetów zagranicznych, do Pragi, Wiednia i Lipska, stanowiąc tam nawet osobno narodowe kolegia.
  „Skutkiem tego powszechnego popędu do nabywania wiedzy, który zarazem był popędem do zaszczytów światowych, garnęli się młodzi owego czasu Polacy, skoro tylko fortuna dopisała, do którejkolwiek akademii czy szkoły, do Bolonii, Paryża, Pragi, Wiednia, Wrocławia, nawet do krzyżackiego Torunia.
  „Wówczas lada ubogi chodaczek, mając wiele dzieci a mało chleba, naśladował pana brata z Lubnicy, Dersława herbu Jastrzębiec, i wybrawszy najdowcipniejszego z synów, prowadził go piechotą do pierwszej lepszej szkółki przy farze miejskiej, mówiąc doń z panem Dersławem: Oddaję cię nie w żaki, ale w biskupy; pamiętaj abyś pod infułą nie zapomniał ubóstwa swoich rodziców i zbudował na tem miejscu kościół z gliny palonej; — a syn ubogiego szlachcica na zagrodzie, młody Wojciech Jastrzębiec, ten sam który jako elekt kapituły poznańskiej jeździł do Rzymu prosić papieża Bonifacego IX w kumy do nowonarodzonej córki Jadwigi, zasiadł później w istocie na stolicy biskupiej, owszem na arcybiskupstwie gnieźnieńskiem".
  ,,Dzięki szlacheckiemu podówczas uszanowaniu dla nauk, wydarzało się, że kiedy klasy uboższe w najrubaszniejszem pogrążone były nieuctwie, kiedy ustronniejsi plebani zaledwie czytać umieli, świeccy przeciwnie magnaci celowali nieraz nauką; a gdy król Kaźmirz Wielki w roku 1368 kazał ułożyć statut żupniczy dla Wieliczki, dokonali tego, wraz z późniejszym biskupem Zawiszą i arcybiskupem Bodzantą, najmożniejsi panowie i „rycerze bronni” Jaśko z Melsztyna kasztelan krakowski, Dymitr z Goraja skarbnik koronny, Świętosław podskarbi; spisał zaś statuta własną ręką „pan Dymitr, notaryusz i podskarbi ówczesny."
  „Wzbudzała owszem ta chciwość wiedzy takie, w ówczesnej Polsce zjawiska, jakich nie widzimy gdzieindziej. Pragnienie nauki nietylko męzką zapałało lecz i kobiety niepokoiło nawet. Mało co po odnowieniu głównej szkoły Kaźmirzowej, przysłuchiwał się w niej odczytom akademicznym pewien, uczeń, który jednego razu okazał się... dziewczyną. Przywdzianie stroju męzkiego przez niewiastę uchodziło za srogą zbrodnię, która temiż właśnie czasami zgubiła na stosie płomiennym orleańską dziewicę. Naszą dziewczynę krakowską zaprowadzono natychmiast przed trybunał duchowny, gdzie przedewszystkiem spotkało ją zapytanie: dlaczego męzki strój przywdziała? „Z miłości do nauk" odpowiedziała winowajczyni, a przesłuchiwane z kolei świadki, jej spółuczniowie, nie mogli nic zdrożnego o niej powiedzieć. Złagodnieli więc sędziowie duchowni i na jej własne żądanie oddali ją do klasztoru. Tam ona została nauczycielką mniszek, a nawet ksienią i — „zapewne żyje jeszcze dotychczas", kończy ów niegdyś w Krakowie wychowujący się góral ze Spiża, później wiedeński opat Marcin — „gdyż miałem niedawno wiadomość o niej."
  „A jak ta ciekawa nauki Krakowianka, tak i koronowana spółtowarzyszka jej płci, nasza królowa Jadwiga, podzielała w zupełności powszechną wówczas żądzę kształcenia się, cześć dla oświaty. Jedna z najdawniejszych książek o wychowaniu domowem, jaką znają języki nowoczesne, owa nauka pewnego francuzkiego ojca dla córek, praca czasów króla Ludwika, oznajmia czytelnikowi u wstępu, iż jest tylko naśladowaniem innej książki podobnej, którą niedawno jedna z tyjących monarchiń kazała napisać dla swoich córek. Owóż mniemają uczeni współrodacy króla Ludwika, iż dla nikogo innego, jak tylko dla naszej Jadwigi i jej siostr Maryi, ułożony zastał wspomniany model księgi edukacyjnej".
  „Widzimy tedy Jadwigę przedmiotem nader starannego, naukowego wychowania, które pozwala zaliczyć ją do najuczeńszych kobiet owego czasu. Wszakże i bez tego są dostateczne ślady jej wczesnego wdrażania w nauki poważniejsze, wpajania w nią szacunku dla uczoności. Cała rodzina andegaweńska słynęła z poloru i oświaty. Pradziada Roberta neapolitańskiego mienią listy papiezkie najmędrszym z monarchów tamtoczesnych; babka Elżbieta czytywała codziennie na brewiarzu, ojciec Ludwika zakładał akademie i był chwalony z mądrości. Rodzona siostra Marya ceniła sobie wysoce uczonych i poetów; sama Jadwiga nie pragnęła niczego tak gorąco, jak chwały Bożej, a ówczesna chwała Boża — to sama przez się chwała światła, uprawa nauk".
  „Do czego zaś i powszechna dążność epoki, i wychowanie pierwotne, i głośno odzywające się potrzeby kraju usposabiały Jadwigę, temu ona czynami całego życia odpowiedziała według sił swoich. Do różnych pomniejszych ofiar i fundacyj duchownych, do niezrównanej w dziejach zasługi pozyskania całej Litwy oświacie chrześciańskiej, do starań o przełożenie całej kolekcyi pism duchownych na język polski, których pozostałe podziśdzień szczątki należą do najpierwszych zabytków mowy i literatury ojczystej, przybyły fundacye trzech wielkich zakładów naukowych".
  „Staraniem tej nieśmiertelnej Jadwigi doszło zacne dzieło Kaźmirza W. do pożądanego wreszcie uzupełnienia. Pozostało mu wprawdzie i teraz nader wiele niedostatków, brakowało mu np. całego jeszcze wydziału medycznego; sam Władysław Jagiełło w późniejszych dopiero latach położył swoją hojnością główne około niego zasługi. Teraz w roku 1400 cały nowo ufundowany uniwersytet krakowski, cała ta ,perła umiejętności, ta przyszła wydawczyni mężów dojrzałością rady słynących, ozdobą cnót uwieńczonych, a w przeróżnej nauce biegłych, to wylewne źródło wiedzy, z którego pełni mogliby czerpać wszyscy chcący się wyzwolonemi napoić naukami" —miało zaledwie taką objętość moralną i materyalną, jaką za naszych czasów miewa lada ustronne seminaryum duchowne. Wszakże najwłaściwszą każdemu wypadkowi historycznemu miarą, jest miara jego własnego czasu, a za czasów Jadwigi i Jagiełły wzeszła z akademią krakowską wszystkim stronom „Polski, Litwy, Rusi i Wołoszczyzny" gwiazda nieznanego tu nigdy światła, nieznanej od stworzenia mądrości szkolnej.
  Dzięki tej wewnętrznej żywotności drzewa naukowego, które samo przez się tyle różnych konarów i odrośli wydać z siebie umiało; a którego rozpostarcie się w ten sposób stanowi jedną z najpiękniejszych zalet akademii krakowskiej, stała się szkoła Kaźmirza W. i Władysława Jagiełły w istocie na jakiś czas perłą wszystkich umiejętności, głośnym za granicą klejnotem kraju swojego. Jej to zapewne wpływowi przypisać mamy, iż najuczeńsi z cudzoziemców XV stulecia, iż znakomici Włosi, jak np. sławny Eneasz Sylwiusz Piccolomini, porównywając Niemców i Polaków owej epoki, widzieli w Polakach nierównie większą uczoność i ogładę".
  „Ale w tych samych latach, kiedy Kopernik na ławkach szkoły krakowskiej płonął pierwszem natchnieniem swoich „Obrotów ciał niebieskich," spłonęła na drugim końcu Polski pierwsza łuna wcale innego światła — zaiskrzyło się niebo pierwszemi ogniami kilkowiekowych odtąd pożóg tureckich. W tym samym czasie kiedy u zachodnich bram Polski, z pod sklepień tylu wówczas uczniami i mistrzami słynnej akademii Kaźmirzowskiej nad górną Wisłą, z nad gwiazdarni Kopernikowej u brzegów dolnej Wisły, rozwijać się poczęła nieskończenie świetnej wróżby oświata naukowa — spiętrzyło się u wschodnich kresów Polski w dwójnasób groźniejsze brzemię pogańskie.
  Wówczas zamiast na zachód do Krakowa, przyszło młodzi polskiej śpieszyć ku wschodowi nad Dniestr, nad Dniepr, w dzikie pola. Odtąd częściej niż uczone w salach akademii krakowskiej, odbywały się tam morderczo popisy z tatarskiem i tureckiem pogaństwem".
  ,,W krajowej służbie zabrakło możności i zapału do rozniecania dalej tego światła wiedzy uczonej, które niedawno tak wróżebnie zajaśniało nad Polską od Krakowa, a do którego rycerzom i chodaczkom XIV i XV stulecia tak szlachetnie rosła ambicya. Opróżniały się więc coraz bardziej ławy szkoły Kaźmirzowskiej, a tymczasem rycerska praca na wschodzie nie wzmagała się przez to w większą chwalę i dzielność.
  Miał więc naród i nawidzał równocześnie dwie główne szkoły. Jedną była wtedy akademia przy kościele św. Anny w Krakowie, drugą Ukraina z Podolem. W tamtej na księgach uczoności łacińskiej oświecał się umysł; w tej ustawiczną walką z barbarzyństwem pogańskiem hartował się i uświęcał charakter. W tamtej poznanie prawdy miało prowadzić do rozbudzenia w końcu ducha miłości; w tej duch miłości objawiał się żywym czynem pomocy, niesionej ciągłą ofiarą życia".
  „I jakoby też dla tem wyraźniejszego uwydatnienia istotnej pokrewności tych obydwu źródeł oświaty narodowej, rozsławiają się obadwa w jednym i tymże samym czasie. Ten sam rok śmierci Jadwigi, któremu akademia krakowska winna jest zarządzenie swojej nowej fundacyj, przedstawia Ukrainę i Podole widownią jednej z największych i najwcześniejszych walk, jakie stoczone były ku odparciu grozy i niewoli tatarskiej od tych wschodnich stron Polski.
„Stacza ją wielki Witold na czele ogromnej krucyaty litewsko-polskiej, poza wschodnią granicą Polski i Litwy, na nieszczęśliwem wybrzeżu Worskli."
  Na tych kilku rysach zacytowanych z Szajnochy, ograniczyć się musimy, chociaż radzibyśmy jeszcze przytoczyć tutaj piękne poglądy Wiszniewskiego, obraz wieku XV skreślony w dziele o Oleśnickim (M. Dzieduszyckiego) i wiele trafnych o tej epoce sądów z jakiemi się spotykamy w licznych ks. biskupa Łętowskiego pismach. Z lubością bowiem przyszłoby nam rozpatrzyć się w owych świetnych dla Polski czasach kiedy sobory chrześciaństwa nauce naszej się dziwiły, Kopernik sławę ojczystą tak rozlegle szerzył jak słoneczne zajrzeć może oko, a niebu świętych szczęśliwe dawało stulecie.
  Teraz wskazać nam przychodzi, gdzie i jakie budowle dla odnowionej akademii wzniesiono? Tu znowu spotykamy się z terytoryum pierwotnie przez Żydów zajętem.
  Jak chrześciaństwo tryumfujące na miejscach świątyń pogańskich swoje stawiało kościoły, tak i nasze szkoły, te przybytki Bożej mądrości, usuwały przed sobą izraelskich przychodniów ; rozszerzając niby świetne cywilizacyj koło. Dom narożny w Krakowie, w miejscu gdzie dawna Żydowska, a dziś Jagiellońska przecznica przecina główną ulicę św. Anny z rynku biegnącą, należący do Stefana Pęcherza (mylnie Panchwitzem lub Pancerzem zwanego), oraz trzy inne obok stojące kamienice, z których jedna była własnością Żyda Josmana, stanowiły zabudowania z których nowa akademia powstała.
  Z początku to kolegium większe (collegium majus), inaczej zwane collegium artislarum, lub też jak je dziś nazywamy jagiellońskie, było szczupłem, mając zaledwie jedno wielkie terytorium dla teologów i kilka izb na filozofów wykłady. Mistrzowie jadali u wspólnego stołu, a żyli zakonnie, pod posłuszeństwem rektorowi. Istny to klasztor, w którym mężowie nauki rozstawali się z ponętami świata, a biorąc ubogą zapłatę, pracowali w ciszy, jak owe mnichy Bogu poświęcone. Otrzymanie na starość akademickiego probostwa, jedyną materyalną nagrodą bywało. Jeszcze dotrwały te ponure celki, zkąd tyle znakomitych imion sławie narodu przybyło.
W tyłach kolegium większego, stało drugie, mniejsze zwane, pierwotnie drewniane, a następnie po pożarze (1462 r.) z muru wzniesione. W tem mieszkali i uczyli profesorowie sposobiący młodzież do wyższych specyalnych nauk. Kolegium prawne (collegium juridicum), miało dom przy ulicy Grodzkiej, przed kościołem św. Jędrzeja, dotąd istniejący, a już 1403 roku na wykłady prawa dla akademii nabyty. Pożar w roku 1719 zmienił dawną tej budowli postać. Wprost owego gmachu stała bursa, na mieszkania prawników przez Długosza wzniesiona. Kolegium nowe istniało zdawna przy ulicy Brackiej, w domu (Nr. 158/258) po Melsztyńskich; wykładano tam decretalia i niektóre lekarskie oraz filozoficzne przedmioty. Później przeznaczenie tej budowli na bursę węgierska zmieniono. Było wreszcie niedaleko kolegium prawnego, jedno jeszcze lekarskie.
  Prócz tych akademickich budowl, miał Kraków burs wiele, to jest domów, w których uczniowie pod nadzorem mieszkali. Wspomnieliśmy już, o takim zakładzie wzniesionym przez Długosza i o bursie węgierskiej; teraz jeszcze o kilku innych powiemy. I tak: bursa Isnera, zwana czasami ubogich, królewską, lub jagiellońską, powstała w pierwszych lalach XV stulecia przy ulicy Wiślnej (dom nr. 178/30p). Założył ją Mikołaj Isner, przykupionym domem zwiększył Długosz, a uposażyła Anna Jagiellonka.
  Zbigniew Oleśnicki, chcąc uczyniony przez siebie ślub odbycia pielgrzymki do Jerozolimy, zamienić na dobry uczynek, wzniósł poza kolegium jagiellońskiem i uposażył bursę na mieszkanie 100 uczniów, którą Jerozolimską nazwał. Ta istniała najdłużej, bo dopiero w 1841 roku spłonęła. Contubernium Grochowe mieściło prawników, a stało przy ulicy Kanonnej (Nr. 122/175).
  Bursa filozofów, przez Jędrzeja Noskowskiego biskupa płockiego rozprzestrzeniona i uposażona, od jego imienia nazwę otrzymała. Gdzie w drugiej połowie przeszłego wieku istniało seminaryum duchowne, a obecnie szkoła techniczna, tam w r. 1614 założył bursę dla kleryków Maciej Sizyniusz kanonik wrocławski, zwała się też Sizyniańską. Część dzisiejszego uniwersytetu na ulicę Gołębią wychodzącą, przerobiono z tak zwanego contubernium Gelanianum», ; bursę tę fundował w r. 1616 profesor Wawrzyniec Śmieszkowicz. Przy kościele unitów (dawnym klasztorze norbertanek) stała bursa Starnigielska, tak od swego założyciela zwana. Były prócz tych bursy: czeska, także niemiecka, przez Jana z Głogowy w tyłach kolegium większego wzniesiona; ta ostatnia wraz z bursą bogatych weszła w następstwie czasów w obręb budowl naszego jagellonicum.
  Gdybyśmy mogli, idąc za badaniami Muczkowskiego, podawać tutaj drobne szczególy o tych bursach różnych narodów i stanów, przedstawiłby się czytelnikom naszym wspaniały obraz Krakowa, co się w XV i XVI stuleciu roił młodzieżą ze wszach stron tutaj po naukę przybyłą. Matrykuły od r. 1400 dochowne świadczą, jako uczone Niemcy, odlegle Szwedy i Duńczyki, sąsiedni Węgrzy. wysoce w oświacie stojący Czesi, że już Rusinów, Żmujdzinów i Litwinów nie liczę, kupili się do naszej Almy, co wtedy na soborach w Konstancyi i Bazylei z nauki swych mistrzów szeroką zyskiwała sławę.
  Bywało w krakowskiej szkole (wedle podania Najmanowicza) po 60 naraz uczących profesorów, a po 30 bakałarzy. Florentczyk, biograf Kalimacha, liczy uczniów w XV wieku na 15,000; jeśli przesadza, to Klonowiczowi wierzyć możemy, który o czterech tysiącach mówi; Radymiński znów sześć do siedmiu tysięcy nadmienia. Kołłątaj przyjmuje tę ostatnią cyfrę za zwyczajną, ubolewając że w roku 1752 ilość studentów ledwie 2,000 dochodziła. Akademia miała już wtedy w Polsce współzawodnicze szkoły i kolonie swoje, nie sama więc jako jedyna świeciła pochodnia, a przecież w owe czasy nawet gimnazya (jak np. krakowskie w r. 1642) po półtora tysiąca uczniów miewały. Lubo rzeczpospolita polska szlachecczyzną stała, przecież jagiellońska szkoła miłościwa wszystkim stanom była. Przez całe XV stulecie ród nie miał znaczenia, tam gdzie o przyjęcie w grono słuchaczy chodziło. Dopiero 1496 roku wydano ograniczenie, wzbraniające chłopu mającemu kilku synów, więcej jak jednego nauce poświęcić, aby inni przy roli zostali. Przecież później za Zygmunta Starego (1535 r.) godność naukowa szlachectwo dawała. Otrzymali je najpierw doktorowie krakowskiej szkoły, następnie królewiecka akademia, wreszcie przywilej ten wileński uniwersytet uzyskał (1676 r). Profesorowie i ci co stopnie akademickie mieli, w togach chodzili; zaś uczniom wzbraniano słusznie noszenia broni, a często ich osobliwie w XVI i XVII stuleciu upominano, aby, jak przepisy nakazują, nie ubierali się obyczajem świeckich ludzi, ale poważne, duchowne szaty nosili.
Dokumenty i przepisy tyczące się karności uniwersyteckiej, zebrał i wydał Muczkowski; z niego też, z Wiszniowskiego i z dawniejszego od nich Putanowicza, dałoby się w dokładnym rysie przedstawić wewnętrzne urządzenie akademicznych wydziałów, ich uposażenie, wzajemny do siebie stosunek, oraz naukową działalność. Wreszcie, opisując zwyczaje i obyczaje młodzieży akademickiej, widzielibyśmy ją stawiającą się w r. 1549 przed Zygmuntem Augustem z zuchwałą pogróżką że szkoły opuszczą, jeśli król po ich myśli na Czarnkowskiego sądu nie wyda. To znów obaczylibyśmy pokornych żaczków, co na biskupów wyszli, chodzących po mieście w godzinie obiadu z garnuszkiem, aby weń litość polewki nalała. Wypadłoby nam przypatrzyć się swobodnym zabawom, gregoryankom, otrzęsinom (beanorum depositio) i innym zwyczajom, a opisując takie uciechy, spotkalibyśmy się nieraz także i ze stronami ujemnemi.