Przepisowe
ubiory i walka studentów przeciw nim.
Uniwersytet wyrósł z podstawy kościelnej, nic też
dziwnego, że i charakter kościelny po późne czasy jest na nim
aż nadto widoczny. Profesorowie i uczniowie to powiększej części
księża i klerycy, starają się też o to, by oni mieli wszędzie
pierwszeństwo, starają się, by charakter kościelny
uniwersytetu jak najdłużej utrzymać. Charakter zaś ten, aż
nadto dokładnie przebija się i w ubiorach tak profesorów jak i
uczniów. Jest on najzupełniej duchowny. Ubiór żaka pospolitego
służy tu za podstawę, a dopiero wyżsi stopniem studenci mają
pewne dodatkowe stroje, które ich charakteryzują.
Przypatrzmy się tym ubiorom. W pierwszych czasach
istnienia uniwersytetu i przez cały wiek XV, jako nakrycie głowy
służyła ówczesnemu studentowi zwykła kapuca, zupełnie złączona
ze suknią. Używano jednak równocześnie i czapek zwanych
myckami, ze zwykłego sukna lub też z kitajki czy czamletu. W w.
XVI kapuce wychodzą z użycia, czapki jednak, owe mycki (mitra)
zostają i nadal. Na odzienie żaka składała się koszula
(interula), obcisłe spodnie, serdak czyli kaftan z rękawami,
barwy czarnej lub czerwonej; na to wszystko wdziewał tunikę, którą
przewiązywał w pasie, podobnie jak to czynią dziś żydzi.
Tuniki zaś były rozmaite. Były i purpurowe i szare zwane
dzikiemi i niebieskie, zielone, brunatne, nawet żółte. Zwano je
też rozmaicie. I tak tunikę szarą lub z sukna barwy purpurowej
zwano „dziką", barwy żółtej dolmanem, zaś podbite
futerkiem, szubami. Najtańsze jednak były tuniki czarne ze sukna
czeskiego. One też były przepisowemi i one w czasie promocyi składano
magistrom w
podarunku. Na tuniki dzikie, jak niemniej czerwone zwane
„czeczeradek" niechętnie patrzyły władze uniwersyteckie.
Tuniki te, a także i podbite futrem „szuby" były
zbytkiem, na który tylko bogaci mogli sobie pozwolić. Tunika, to
strój księży, o charakterze rewerendy, często też i to miano
służyło na jej oznaczenie. Gdy dołączymy do tego trepki, które
student w domu zwykle zdejmował, a będziemy mieli żaka przed
oczyma, tak, jak wyglądał w w. XV i XVI. Bogatsi studenci
zarzucali jeszcze na tunikę z elegancyą jedwabną delię.
Długa tunika wielce nie odpowiadała żywego temperamentu
żakom, przeszkadzała im w ruchach. Widział to i uniwersytet, a
uznając słuszne potrzeby młodzieży, w początkach XVI w. skrócił
tuniki tak, że teraz student mógł się swobodniej poruszać.
Skrócona tunika zwała się germakiem lub topieniakiern. Tak się
przedstawiało ubranie krakowskiego studenta w w. XV i XVI.
Zupełnie tak samo ubierali się i bakałarze i magistrzy
sztuk wyzwolonych. Strój bakałarzów różnił się tylko tem,
że zamiast kapucy lub mycki nosili czworoboczne birety, a nadto
końce rękawów u tuniki były czerwono oblamowane.
Magister również odróżniał się tylko biretem od zwykłego
scholarza, ale biret jego był okrągły i tern się znowu odróżniał
od bakałarza.
Do egzaminów i uroczystości uniwersyteckich używali oni
stroju zupełnie odrębnego. Przywdziewali wtedy długą aż po
kostki togę, zwaną „tabardem", drapując ją w piękne fałdy.
Biret i przy uroczystościach pozostawał ten sam.
Jak widzimy, był to strój zupełnie duchowny, takim go też
nazywają i rozporządzenia rektorskie. Co prawda, to studenci
starają się o ile możności zdjąć mu ten charakter duchowny,
strojąc mycki w kitajkę jako też i rozmaite pióra złocone lub
przepasując je złotą wstążką. To też miało na celu i używanie
owych strojnych, z krzyczącemi barwami tunik i delij, a buciki
takiego eleganta musiały bić w oczy swą czerwoną, brunatną
lub zieloną barwą.
Strój to był drogi. Owe świecące tuniki kosztowały po
kilka a nawet po kilkanaście złotych, za podbitą kunami płaciło
się 16 zł. Nawet zwykła tunika czarna z czeskiego sukna
kosztowała znaczną na ówczas sumę 1 flor. i więcej. Kto chciał
mieć futro, ten za wilczurę zapłacił 9 flor., za podbite zaś
zającami 3 dukaty, a za zwykły kożuch barani 1 1/2 flor. Drogie
były i czapki. Najtaniej otrzymał czapkę baranią, bo za 5—6
gr., za nakrytą czamletem trzeba było dać 1/2 flor. Kapuca
kosztowała 4 gr. a za dwie koszule płaciło się florena.
Ciężko też było ubogiemu studentowi postarać się o
strój przepisowy, chociaż był on jeszcze najtańszym z tych
wszystkich, o których mówiliśmy. Ciężko było o niego nie
tylko studentowi zwykłemu, ale i bakałarzowi i magistrowi.
Nieraz też tak jeden jak i drugi korzysta z tego, że stroje ich
są zupełnie takie same jak stroje żaków i w braku swoich od
nich pożyczają. Często też skarżą się nawzajem o
zniszczenie tuniki magistrowie i bakałarze ze zwykłymi
studentami. Drogie były ubiory, nie każdy z ubogich żaków mógł
się na nie zdobyć. Przekraczają też przepisy o strojach, nie
chodzą w ubiorach przepisanych, ale zwykłych świeckich, bo te
zapewne były tańsze. A kary za przekroczenie przepisu o ubiorze
były bardzo surowe. Kiedy student pewien z bursy ubogich, przestąpił
zakaz i zamiast w przepisanym ubiorze pokazywał się publicznie w
kapeluszu i świeckiem odzieniu, to rektor skazał go na zapłacenie
kopy groszy, to jest tak wielkiej sumy, że mógłby sobie za nią
kupić płaszcz lub tunikę. I ubodzy i bogaci przekraczali ustawy
o ubiorach - jedni z biedy, drudzy ze zbytku i elegancyi. Wątpić
też należy, czy wszelkie zakazy, a nawet kary coś w tym względzie
pomagały. Od samego początku XV do końca XVI wieku ustawicznie
spotykamy się z zakazami i surowymi przepisami noszenia sukni
duchownych, a przecież również ustawicznie spotykamy się z
przestępcami tego rodzaju. Ubogi bowiem nie jest w możności
uczynić zadość przepisom, bogatszemu zaś trudno zastosować się
do nich, chodzić w stroju poważnym i niewygodnym, w którym mu
nadto bynajmniej nie do twarzy.
To też pomimo zakazów, pomimo że seniorowie mieli nakaz
czytania po bursach przepisów o strojach, pomimo że mieli nakaz
nie przyjmować do bursy nie noszących się przepisowo, ale tylko
„honeste vestitos", przecież studenci nie stosują
się do nich, ubierają się stosownie do swej woli. Zamiast
tunik, już z początkiem XVI w. używają sukni krótkich, z rękawami
przedziurawionymi i takimi, z których „cała ręka wyłazi",
t. j. jak się wyraża ustawa z r. 1533, wydana za rektoratu
Arciszewskiego, używają strojów na kształt zaciężnych żołnierzy
lub dworzan, przez co student od świeckiego nie może być odróżnionym.
Zamiast zwykłych mycek duchownych, używano świeckich wełnianych
lub barankowych, z ogonami na uszy spadającymi. A jeżeli zaś używano
biretów, to były w rozmaity sposób powycinane lub też wstążką
przewiązane.
Takie stroje poczęli nosić studenci w początkach XVI w.
Rektor ówczesny, wyżej wspomniany Arciszewski zakazuje je nosić
surowo, a pieczę nad przestrzeganiem przepisów poleca seniorom
burs. Gdyby się student poważył wyjść w podobnym stroju na
publiczne miejsce, przełożony kolegium, szkoły czy też senior,
stosownie do tego gdzie uczeń mieszka, ma go najpierw upomnieć,
by strój ten złożył, w nim się nie pokazywał publicznie. Nie
pomoże dobre słowo przełożonego, to należy upornego wezwać
przed sąd, złożony z przełożonego i konsyliarzy. I teraz
jeszcze nie jest karany, ale otrzymuje łagodne upomnienie, by w
przeciągu 8 dni strój nieprzepisowy złożył. Gdyby go w tym
czasie nie złożył, płaci kary 4 gr. — za piętnaście dni
groszy 8. Jeżeliby zaś i ta podwójna kara nie pomagała i
student nadal uparcie obstawał przy swym świeckim stroju, sprawa
szła przed rektora, a ten karał nieposłusznego stosownie do
swej woli. Sprzeciwienie się rozkazowi rektora pociągało za sobą
wypędzenie i z bursy i z uniwersytetu. Taki student był uważany
jako „nieprzyjaciel uczciwości".
Jednakowoż nie wszyscy studenci mieszkali w bursach, szkołach
czy kolegiach. Niektórzy mieszkali prywatnie. Któż miał nad
nimi czuwać, skoro seniorów nad sobą nie mieli? Nad nimi mieli
roztoczyć swą czujną opiekę profesorowie. Gdyby studenci,
mieszkający prywatnie na stancyi poważyli się nosić strój świecki,
nie przepisany, w takim razie profesorowie mieli ich upominać łagodnie,
po bratersku, do porzucenia tego stroju. Gdyby nie usłuchali łagodnego
i życzliwego przedstawienia swych profesorów, również groziła
im kara wykluczenia. Studentów, nie stosujących się do przepisów
uniwersyteckich, mogli upominać również bedele i trzeba było
im być posłusznym jakby samemu rektorowi. Bedel bowiem w owych
czasach odgrywał wielką rolę w życiu uniwersyteckiem. Był on
nie tylko sługą, ale i prawą ręką rektora, był jego woźnym,
a zarazem instigatorem. Jemu i uczniowie i profesorowie musieli
ulegać — sprzeciwienie się mu, naruszenie jego powagi było
surowo karanem. Gdyby student w nieprzepisanej czapce przychodził
do uniwersytetu, to bedel bez żadnej ceremonii mógł mu czapkę
czy kapelusz zdjąć z głowy i wzbronić mu wstępu. A kiedy
pewien student oburzony podobnym postępkiem bedela nawzajem ściągnął
mu z głowy biret, rektor skazał go na karę 1 florena.
To przymuszanie do pewnych, przepisanych ubiorów odnosiło
się i do profesorów. I im było przykro ustawom tym podlegać.
Rektor Arciszewski i na nich też zwrócił swoje oko. Pod karą 6
groszy „totiens ąuotiens" nakazał im nawet do
obiadu przychodzić w stosownych sukniach, odpowiednich do ich
stanu; a więc w tunikach długich i talarach duchownych, z
biretami okrągłymi na głowie, jakby na jaką uroczystość. A
nakaz rektora bynajmniej nie został na papierze. Owszem, w tym
samym jeszcze tygodniu zjawiają się przed rektorem trzej
profesorowie: Michał z Wiślicy, Sebastyan z Kleparza zwany także
Janeczką i Bartłomiej z Królewskiego mostu zwany Sabinką, aby
złożyć karę za przekroczenie przepisu rektorskiego. Równocześnie
są oni wysłańcami od innych profesorów i w imieniu całego
kolegium proszą rektora, by zniósł owo rozporządzenie, bo ono
się nie tylko nie zgadza ze statutami uniwersyteckimi, ale także
sprzeciwia się ich kolegialnym ustawom. Podobne żądanie i w
takiej wyrażone formie było zuchwalstwem. To też rektor nie
tylko, że odrzucił ich żądania, ale nawet wszystkich trzech,
jako zuchwałych i opornych skazał na zapłacenie grzywny 6 gr.,
którą mieli uiścić do zachodu słońca w dniu następnym. Jakżeż
oni mieli pilnować studentów, by nosili strój przepisany, skoro
im samym było w nim za ciężko?
Jeżeli tak ściśle i surowo przestrzegał uniwersytet
przepisów co do ubiorów, to tem bardziej co do broni. Od samego
początku czytamy o rozmaitych zakazach noszenia broni. Jeżeli
kto miał broń przed wstąpieniem do bursy, powinien złożyć ją
u seniora i przysiądz na ewangielię, że innej broni prócz tej,
którą złożył, nie ma w posiadaniu.
I rzeczywiście, zakaz noszenia broni był bardzo słuszny,
jeżeli się zważy na te rozmaite nadużycia z bronią, na jakie
sobie studenci pozwalali. Często czytamy nietylko o poranieniu się
studentów nawzajem, ale także i mieszczan. To też zakazu
noszenia broni przestrzegał uniwersytet z początku ściśle i to
tak u bursaków jak i mieszkających prywatnie. I kiedy w r. 1497
Piotr z Hornok, nie zważając na rozporządzenia chodził
publicznie z bronią, wtedy został skazany na więzienie i tylko
na gorące jego prośby zamienił mu rektor areszt na karę pieniężną.
Zapłacił 1 florena. Kara to bardzo surowa, ale czy zawsze tak
energicznie postępował uniwersytet i konsekwentnie?
Bynajnajmniej. Widocznie kary nie bardzo skutkowały, ilość
przestępców się zwiększa, to też z biegiem czasu, chociaż
uniwersytet ciągle powtarza owe przepisy, musiał patrzeć na
nadużycia przez palce. Studenci nietylko nosili broń, ale się
nią często bili, ranili, a uniwersytet karze nie za
przekroczenie ustawy o noszeniu broni, ale tylko za
zranienie lub w ogóle za burdę. Co więcej, uniwersytet a względnie
rektor rozsądza sprawy o posiadanie broni między jednym a drugim
studentem, przyznaje broń jednemu lub drugiemu.
Rzeczą też honoru ówczesnego studenta posiadać już to miecz,
już to łuk czy włócznię, już też jaką rusznicę lub
przynajmniej nóż dobry. Jeżeli nie miał pieniędzy, a zdarzyła
się sposobność nabycia dobrej broni, to zastawiał wszystko i
książki i suknie, byle tylko ją nabyć. Bernard Godaczewski,
nie mając pieniędzy zrobił z pewnym młodzieńcem taką zamianę,
że on mu dał tunikę, a młodzieniec łuk i miecz. I zrobiłby
wspaniały interes, bo broń ta kosztowała 40 dukatów. Zrozumiał
to dobrze Godaczewski i nie długo trzymał taką drogą rzecz u
siebie. Zaraz na drugi dzień podążył do tandeciarza, chcąc ją
zamienić na brzęczącą monetę. Doznał jednak zawodu i
gorzkiego rozczarowania. Bo oto, w czasie samego aktu sprzedaży
zjawiają się dwaj dworacy i w broni targowanej poznają broń,
niedawno właśnie sobie skradzioną. Byli to dworzanie królewscy,
Grzegorz i Jerzy Ryn. Sprawę wytoczono przed rektora; wszyscy świadkowie
zeznawali na korzyść Bernarda, bo widzieli, że broni nie ukradł,
ale kupił za tunikę. Przytoczono też nazwisko owego młodzieńca,
od którego broń kupił; był to niejaki Sokołowski, ale na sądzie
się nie zjawił. Świadków Godaczewski miał za mało, bo tylko
dwóch i do tego jeden z nich tylko był obecny przy kupnie i
widział, że Godaczewski broń kupił. Rektor uznał obronę
Godaczewskiego za niewystarczającą i kiedy dworacy dali swoje
szlacheckie słowo i w przysiędze wyciągli ręce do góry, wolał
uwierzyć szlacheckiemu słowu niż zeznaniom świadków. Przysądził
broń dworakom. Tak więc nie długo trwała radość
Godaczewskiego z dobrego kupna, bo i broń postradał i tuniki nie
miał.
Pomimo więc wszelkich zakazów broń noszono.
Rektor polecał seniorom burs, by doradzali studentom
przestrzegać przepisów o broni; nie mieli oni jak widzieliśmy
przyjmować do bursy bez złożenia przysięgi przez studenta, że
nie ma broni, lub jeżeli ją ma, to tylko tę, którą złożył
u seniora. Seniorowie jednak widocznie nie przestrzegali ściśle
przepisów, patrzyli przez palce na nadużycia pod tym względem.
To też w r. 1559, kiedy rektorem został Marcin Krokier, poleca
on składać przysięgę nie seniorom, ale prowizorom burs. Według
tego polecenia mieli studenci przysięgać na ewangielię lub
Chrystusa na Krzyżu, że innej broni nie mają u siebie prócz
tej, którą złożyli u prowizora i oprócz noża do
temperowania. Ciężkiem się wydało to postanowienie studentom,
przyzwyczajonym do lekkiego traktowania tej sprawy przez seniorów.
Obruszają się też o to studenci wszystkich burs i wszystkich
szkół i wnieśli zażalenie przed rektora Marcina Krokiera, mówiąc,
że to rygor niesłychany i nie znajduje się w żadnej ustawie,
by zamiast przed seniorami jak było według dawnego zwyczaju, składali
podobną przysięgę przed prowizorem. Proszą więc rektora, by
składanie broni odbywało się tak jak dawniej przed seniorem,
jak tego zresztą i ustawy wymagają. Krokier zwołał na naradę
nad tą sprawą wszystkich profesorów uniwersyteckich. Długo się
naradzano, jak sprawę załatwić. Ostatecznie uchwalono wrócić
do dawnego zwyczaju, pozwolić jak dawniej u seniorów składać
broń i przysięgę.
Oprócz nożyka do temperowania nie wolno było mieć żadne]
broni przy sobie. Jednakowoż studenci nie miewali nożyków, ale
noże wielkie, na kształt mieczy. Były to zapewne sztylety, bo
spotykamy się z wypadkami, że nóż taki kosztuje nieraz całego
florena — nieraz też nóż służy jako zastaw, można było nań
otrzymać od żyda parę groszy. Nic więc dziwnego, że zakazując
nosić broni, zakazywano również i nożów z wyjątkiem do
temperowania, bo byłoby to pretextem do obchodzenia zakazu. Nóż
bowiem taki niczem nie różnił się od miecza. Często też
student nożem grozi w gniewie przeciwnikom, często nawet w
zapalczywości pokrajał drugiemu studentowi i twarz i głowę całą.
Jeżeli ustawy o ubiorach i noszeniu broni jeszcze w w. XV
miały jakieś znaczenie, to im dalej wgłąb wieku XVI, to coraz
mniej się spotykamy z ich wykonywaniem. Studenci wprost nie słuchają
przepisów, nie chcą ich znać zupełnie.
Oto w r. 1563 rektor znosi zwyczaj, jaki się już od dawna
zakorzenił w bursie Jerozolimskiej, zwyczaj trzymania w bursie
dla swej wygody krawca. Ale studenci bynajmniej nie troszczyli się
o ten zakaz. Dopiero, kiedy ów rektor, autor tego rozporządzenia,
Sebastyan z Kleparza (Jest to ten sam Janeczka z Kleparza, któremu
dawniej tak ciężko było w sukniach duchownych, który tak gwałtownie
się sprzeciwiał rektorowi Arciszewskiemu (wzmianka o tym wyżej).
Od tego czasu jednak upłynęło już wiele czasu, bo przeszło
lat 30 - przez ten czas Janeczka dostąpił różnych godności
— w r. 1563 był rektorem, a teraz prowizorem bursy
„Jeruzalem". Nic też dziwnego, że w drodze życia zgubił
swe dawne zapatrywania. I owszem tern srożej występował przeciw
naruszaniu ustaw o ubiorach, że sam się ich dawniej nie trzymał,
tern pilniej przestrzegał moralności uczniów, że sam niegdyś
za nocne wałęsanie się etc. był karany.) został prowizorem
bursy, wypędził krawca i począł zmuszać studentów do
przestrzegania wszelkich przepisów.
Istniała jednakowoż jeszcze władza, nietylko górująca ponad
prowizorem, ale także i uniwersytetem. Była to władza każdorazowego
krakowskiego biskupa, kanclerza i protektora uniwersytetu.
Ponieważ bursy były integralną częścią uniwersytetu,
więc też i nad nimi rozciągała się w najwyższej instancyi
jurysdykcya kanclerska. Wszyscy kanclerze zazwyczaj szli ręka w rękę
z uniwersytetem. Ale właśnie w tym czasie, w r. 1566, biskupem
krakowskim był Filip Padniewski, odznaczający się wielką
dobrocią serca i szczerem przywiązaniem do młodzież.
Wiedzieli o tem studenci bardzo dobrze i rzecz niesłychana, udali
się wprost do niego ze skargą na prowizora. Żalili się zaś
nietylko na to, że im nie pozwala trzymać własnego krawca, ale
co większa, na tę już od początku istniejącą uciążliwość
zmuszania ich do noszenia sukien przepisowych — a nawet i na
niepozwalanie noszenia i używania broni do szermierki. Biskup
natychmiast wezwał prowizora Sebastyana przed siebie. W obecności
kilku kanoników, jak scholastyka Przecławskiego, archidyakona
Krajewskiego, Jana Koszborga, Podoskiego i Krasińskiego przesłuchał
prowizora. Miasto reprezentował rajca Mikołaj Kazanowski,
uniwersytet Dr. Zygmunt Obrębski i mgr. Jan Lwowianin, kanonicy
kol. św. Floryana. Daremnie prowizor zasłaniał się i
przedstawiał, że ustawy uniwersyteckie zakazują noszenia broni
i dowolnego ubieru, że szermierka w uniwersytecie jest zakazana.
Daremnie też przedstawiał i ów kanonik, któremu
przedewszystkiem należało w tej sprawie zabrać głos,
scholastyk Przecławski, prosząc, by biskup prawa uniwersyteckie
i burs zachował nienaruszone, bo z tego nic dobrego nie wyniknie.
Biskup był głuchy na wszelkie przedstawienia. „Nie chcę ja
— powiadał — krępować młodzieży tak surowemi prawami,
popuścić coś trzeba z tej surowości. Nie chcę ja mieć ze
studentów kulfanów (ciemięgów) niech się uczą i ćwiczą w
szermierce, niech używają broni, byle tylko od bitek i
wzniecania rozruchów w mieście się powstrzymywali".
Pozwolił również studentom trzymać w bursie nietylko krawca,
ale nawet pomocnika krawieckiego, a suknie pozwolił nosić, jakie
się im tylko podoba „wyjąwszy te, które mają długie kołnierze".
Takie mu się bowiem, jak mówił, nie podobają.
Wyrok powyższy był dla uniwersytetu wielce obrażający.
Było to bowiem ignorowaniem i lekceważeniem nie tylko praw
prowizora bursy, ale także praw uniwersyteckich. Sam, bez rady i
uchwały uniwersytetu przekreśla dwa paragrafy w statutach
uniwersyteckich! Rozgoryczony też prowizor popędził do
uniwersytetu i tu przed zgromadzeniem w namiętnych słowach
opowiadał cały przebieg procesu i zniewagę, jakiej doznał on i
uniwersytet. „Czyż dobrze uczynił biskup?" Pyta się w końcu
zgromadzenia prowizor. Na to pytanie uniwersytet miał dać
dopiero w kilka dni odpowiedź.
Biskup o swem rozporządzeniu nawet nie zawiadomił urzędownie
uniwersytetu. Nie wiedziano też, czy to wszystko jest prawdą,
czy się biskup poważył na łamanie ustaw uniwersyteckich.
Rektor Jan Dobrosielski zwołał w 7 dni po owej sprawie z
prowizorem, zgromadzenie całego uniwersytetu pod hasłem: „Komu
być posłusznym ustawom, czy biskupowi". Aby się zaś
jeszcze lepiej upewnić o owem rozporządzeniu biskupa, czy ogłosił
on je młodzieży, wezwano na to zgromadzenie również dwóch
akademików z bursy Jeruzalem, niejakich Adama Cybulskiego i Jana
Herbesta. Gdy się ich napytano, czy prawdziwą jest owa pogłoska,
odpowiedzieli, że prawdziwa, bo „Rewerendissimus pozwolił nam
nosić strój jaki chcemy, wyjąwszy stroju Icum longis
dependentus alias z długimi kołnierzmi, również pozwolił
mieczy, ale nie do walki lecz szermierki, możemy też i krawca w
bursie trzymać".
Teraz już nie miano wątpliwości. To też po dłuższej
naradzie jednogłośnie sprzeciwiono się samowolnemu rozporządzeniu
biskupa. Wbrew jego rozporządzeniu przepisy o noszeniu ubiorów
miały nadal obowiązywać jak dotychczas, zabroniono również
wzywać broni i tylko pozwolono do szermierki ... drewnianych
mieczy. Krawca pozwolono tylko wtedy używać do bursy, kiedyby
miał dużo roboty, tylekroć, wiele razy byłby potrzebny.
A zatem uniwersytet pomimo, że się sprzeciwił rozporządzeniu
biskupa, przecież coś ustąpił z swych dawnych, pokrytych
siwizną wieków ustaw. Jak przyjął do wiadomości tę uchwałę
biskup? Nie mamy wiadomości.
Dziwić się zresztą tej uchwale nie można. Uniwersytet
musiał to zrobić, chociażby w obronie swej godności, tak
bardzo na szwank narażonej. Postąpienie bowiem biskupa,
aczkolwiek podyktowane najlepszemi pobudkami, było w wysokim
stopniu nietaktowne. Narażało ono na szwank i honor i powagę
uniwersytetu, skoro uczniowie tak stanowcze mieli odnieść nad
profesorami zwycięstwo. Uniwersytet więc opierając się
postanowieniom biskupa, zrobił tak jak musiał, jak mu jedynie
zrobić wypadało bez ujmy dla swej powagi.
Jakkolwiek się stało, w każdym razie sprawa z biskupem
była zwycięstwem studentów. Była ona widomym znakiem
bankructwa tej idei, która dotychczas świeciła uniwersytetowi,
że jest członkiem kościoła, wszyscy jego członkowie są
osobami duchownemi, po duchownemu też powinni się nosić. Ta
idea teraz zbankrutowała, bo oto najwyższy zwierzchnik
uniwersytetu i kościoła, przeciw niej się oświadcza. Ten też
spór biskupa z uniwersytetem stanowi przełom w życiu studenta
pod względem ubiorów. Jeżeli bowiem dotychczas pomimo ustaw, uświęconych
powagą biskupów jako kanclerzy uniwersytetu, często wyłamywali
się z pod nich studenci, to tem bardziej teraz, gdy mieli po
swojej stronie wyrok kanclerza. Jeżeli też dawniej uniwersytet
nieraz przez palce patrzał na strój i broń studentów, to
tembardziej teraz, gdy jego wiara w nienaruszalność ustaw
uniwersyteckich i słuszność sprawy przez ten wyrok mocno została
zachwiana. To też pomimo jeszcze kilku zakazów, pomimo
postanowienia króla Batorego z r. 1578, z końcem XVI w. runął
cały ten system trzymania studentów w dyscyplinie niejako
klasztornej i choć specyalnego pozwolenia nie było, siłą faktu
upadły przepisy o ubiorach.