Zabawy i zwyczaje

Na domowych zabawach bawiono się przy napitku grą w mruczka, kości, warcaby i karty lub tańcami. Z gier karcianych znano: pikietę, jednotrzydzieści, wózek (dureń), flusa. Z tańców znano: cenar, świeczkowy, gniewus, lipka, taniec Macieja, Konrata, wyrwaniec, padwan, galarda, kapreola, bergamoszka itd.

Młodzież obojga płci zabawiała się różnymi igraszkami uczciwemi a to w godziny wieczorne, najwięcej w dni uroczyste, aby się w próżnowaniu nie nudziła. Te zaś igraszki działy się w obecności starszych, dozierających przystojności i z młodocianych krotochwil ukontentowanie dla siebie znajdujących; a czasem do takich igraszek miedzy młodzież mieszających się. Te zaś igraszki były: ślepa babka, gdy jedna osoba z zawiązanymi oczami, póty musiała biegać po izbie, póki drugiej z kompanii grających nie złapała. Ci zaś wszyscy, którzy grali rozpierzchnąwszy się po izbie, powinni byli jękiem odzywać się ślepej babce; ale jęknowszy, co prędzej uchodziły w inne miejsce – przeto trudne było schwytanie; złapany lub złapana musiał znowu biegać po izbie, z zawiązanymi oczami, póki innej nie złapał osoby.

Druga igraszka należała na pytaniach i odpowiedziach, na przykład, pytanie wzięto: "na co się słoma przyda?" każdy za koleją musiał odpowiedzieć i to szło w kolej do kilku razy; więc kiedy się przebrało odpowiedzi coraz nowych, gdyż powiedzianych powtarzać nie wolno było, rosła więc trudność, zatem kto nie mógł wprędce odpowiedzieć, musiał dać fant, który po skończonej grze musiał wykupić jakąś pokutą od siedzącej wedle siebie osoby naznaczoną, np. kazano mu przynieść węgiel rozpalony w uchu – a to znaczyło ucho od klucza.

W rekreacye bawiła się młodzież na wolnym powietrzu piłką i palcatami – oraz psotami, żydom zwłaszcza wyrządzanemi.

Przy szynkowniach bywały zwykle kręgle. Oprócz grających stała obok kupka widzów, którzy między sobą robili zakłady, kto wygra, lub kto ile kręgli w danym rzucie zbije.

Z braku dzisiejszych teatrów, koncertów, spacerów, spędzali mieszczanie czas w domu, w gospodach cechowych, w piwiarniach, winiarniach i miodosytniach. Tu porządne mieszczanki rzadko uczęszczały. Zresztą głęboka religijność ówczesna wymagała tylu rozmaitych praktyk duchowych, że po nich i po zajęciach zawodowych nie wiele czasu do zabawy zostawało.

Uroczystości publiczne jak koronacye, wjazdy, pogrzeby królów i królowych, hołdy, turnieje przedstawiały od czasu do czasu zajmujące widowisko. Turnieje odbywały się tylko przy największych uroczystościach np. w r. 1528 był turniej na rynku wobec króla, posła cesarza Maksymiliana, baronów i panów, w r. 1583 przy przyjeździe Batorego itp. w XVII wieku ustały zupełnie.

Maszkary czyli maskarady były ulubioną zabawą w zapusty. Niekiedy jednak miało miasto wspaniałe widowisko z maszkar, gdy je urządzał dwór królewski np. na weselu Jana Zamoyskiego z Gryzeldą Batorówną (1583). W czasie wesela Zygmunta III z arcyksiężną Konstancyą (1605) zabawa odbywała się na rynku, której królestwo z okien się przypatrywali, a głównym punktem były turnieje i maszkary: "jako najprzód świat królewski, który Atlas i Herkules dźwigał. Nuż okręt starosty piotrowskiego, na którym była strzelba przyprawna i rac pełno. Więc bata Bekieszowa z strzelbą także i hydra krajczego koronnego i tryumfy Persei, podczaszego litewskiego. Nuż ziemia Stanisława Stadnickiego. Więc góra zapalona, którą krokodylowie wieźli, starosty chęcińskiego. Potem po persku przejechali Jazłowiecki, starosta śniatyński i Sieniawski podczaszy koronny, przy których szli Mazurowie dość pięknie i kosztownie ubrani. Potem cztery pary z sobą goniły: najprzód Niewiadomski z Zawiszą, starosty śniatyńskiego sług trzy pary, Koryciński z Widrowskim, Górski z Żaboklickim i Karkowski z Tuszowskim. Nagotowało się ich było więcej, ale król nie dał im gonić, albo że czas był krótki, albo żeby się nie poobrażali w turnieju, bo ta gra tak umie. Potem sam król w maszkarach obyczajem włoskim gonił, a za nim innych bardzo wiele, którzy także w maszkarach wszyscy byli".

Zapusty – zwłaszcza ostatnie dni, były czasem swawoli i pustoty. Wówczas, jakby dla rozweselenia przed zbliżającym się wielkim postem, surowo wówczas przestrzeganym, roiły się ulice od swawolników. Zamożniejsi pijanice przechodzili się z muzyką, inni przebierali się w maszkary za błaznów, staroświeckie osoby duchowne i świeckie, inni wdziewali maszkary białogłowskie, murzyńskie z brodami, wąsami, jeden trzymał w kuflu drożdże częstując nimi przechodzących dla żartu, inny chodził z flaszką i zapraszał do napitku, a gdy kto sięgnął po kieliszek, sam wypijał gorzałkę.

W tłusty czwartek urządzały sobie przekupki krakowskie ochotę zwaną combrem, babskim combrem: najmowały muzyków, naznosiły rozmaitego jadła i trunków i w środku rynku, na ulicy, choćby po największym błocie tańcowały, a kogo tylko z mężczyzn mogły złapać, ciągnęły do tańca. Chudeuszowie i hołyszowie dla jadła i picia sami się narażali na złapanie, a jeżeli ktoś z dystyngowanych nadjechał albo nadszedł na ten comber, wolał się opłacić, niż po błocie a jeszcze z babami skakać.

Po zapustach następował surowy post rozpoczynający się popielcem. W ten dzień w kościołach dawano ludowi popielec, to jest przyklękającym przed wielkim ołtarzem lub innym, pobożnym, po odprawionej mszy świętej, ksiądz posypywał głowy popiołem z palmy w kwietnią niedzielę święconej upalonym, przypominając ludowi tym sposobem, że kiedyś w proch się obróci.
Na ten popielec zjeżdżali się i schodzili do kościołów wszyscy katolickiego wyznania, panowie nawet najwięksi nigdy go nie opuszczali. Ale że nie wszyscy byli sposobni we wstępną środę do przyjęcia tego obrządku, przeto dawano go po raz drugi po kościołach, mianowicie po wsiach, w pierwszą niedzielę postu. Taka zaś była pobożność Polaków pod panowaniem Augusta III w latach początkowych, że nawet chorzy nie mogąc dla słabości przyjąć popielca w kościele, prosili o niego, aby był dany w łóżku.
Druga ceremonia nie kościelna, ale światowa z popiołem, bywała długo w używaniu po miastach i po wsiach, która zwisła na tem, że jaki młokos przed przechodzącą lub też za przechodzącą niewiastą, albo jaka dziewka przed lub za przechodzącym mężczyzną rzucała o ziemię garnek popiołem suchym napełniony, trafiając tym pociskiem tak blisko osoby, że popiół z garnka rozbitego wzniesiony na powietrze, musiał ją obsypać albo obkurzyć. Co zrobiwszy swawolnica lub swawolnik, zawoławszy "popielec" mości panie lub mościa pani, albo panno, uciekł; że zaś nie każdy mógł znieść cierpliwie taki ceremoniał, sukni i oczom szkodliwy, mianowicie gdy między osobą czyniącą i cierpiącą żadnej przyjaźni i znajomości nie było, trafiało się, że stąd wynikały zwady i bitwy, tak ta ceremonia niedługo ustała przeniosłszy się z katolików na samych żydów, których afrontować i nie tylko garnkiem popiołu za plecy zwalić, ale też i kijem postraszyć za lada okazyą we zwyczaju było.
Popielec oprócz zwykłej ceremonii kościelnej z posypaniem głów popiołem nastręcza sposobność chłopcom do robienia psoty pannom, przez przyczepianie im do sukni z tyłu klocków, t. j. kawałka drzewa, skorupy z jaja lub innego jakiego strzępu za to, że nie poszły za mąż w ciągu karnawału. 

"Prima aprilis, nie patrz, bo się omylisz" wykrzykują ci, co się im udało w dniu i kwietnia kogoś zwieść. Jest bowiem ogólny zwyczaj w Krakowie żartem w błąd wprowadzić każdego, kto nie pamięta o tej dacie. Nawet posyłać zwykli jedni drugim bilety z żartami, aby zwieść nieostrożnego i potem go wyśmiać.

We wstępną środę czeladnicy poubierawszy się za dziadów i cyganów, a jednego z między siebie ustroiwszy za niedźwiedzia, czarnym kożuchem, futrem na wierzch obróconem okrytego, wodzili od domu do domu dokazując i zbierając za to datki.
Zaś przy kościołach chłopcy, studencikowie, czatowali na wchodzącą do kościoła białą płeć, której przypinali na plecach kurze nogi, skorupy od jaj, indycze szyje, rury wołowe i inne tym podobne materklasy; tak zaś to sprawnie robili, że tego osoba dostająca nie czuła, bo to plugastwo było uwiązane na sznurku lub nici, do której była przyprawiona szpilka zakrzywiona jak wędka, więc chłopiec do takich figlów wyćwiczony, byle się dotknął ową szpilką sukni wraz i figla na osobie zawiesił. A to o tem nie wiedząc, pięknie przybrana i częstokroć będąca dystyngowaną, postępowała w kościół z dobrą miną, gdy tymczasem wiszącym na plecach kawalcem, pustym głową śmiech z siebie czyniła, póki na koniec od kogo roztropnego nie została uwolniona od zawieszonego przedmiotu.

W niedzielę palmową żaki przebierały się za kuglarzy, prawili fraszki i zbierali datki.

W wielki tydzień we środę po ciemnej jutrzni w kościele był zwyczaj, iż na znak tego zamieszania, które stał się w naturze przy męce Chrystusowej, księża psałterzami i brewiarzami uderzali kilka razy w ławki, robiąc tym sposobem łoskot. Chłopcy swawolni naśladując księży, pozbierawszy się do kościoła z kijami, tłukli nimi o ławki z całej mocy czyniąc grzmot straszliwy, póki dziadowie i słudzy kościelni nie wyparowali ich z kościoła. Wtedy swawolnicy robili bałwana ze starych gałganów, wypchanego słomą udającego Judasza, wyprawili kilku na wieżę kościelną a sami czekali pod nią z kijami. Skoro Judasza zrzucono z wieży, ciągnęli go za sznur u szyi uwiązany po ulicach, a inni okładali go kijami, póki bałwana w niwecz nie popsuli, a gdy w tej podróży spotkali żydka po drodze, musiał tenże co żywo umykać, aby nie oberwać po skórze.

W wielki czwartek milkły dzwony kościelne, a natomiast klekotem wzywano wiernych na modlitwę.
Klekot kościelny wiele miał części podobnych do tego instrumentu, którym len chędożą i był osadzony na kółkach, jak taczki, dla sposobności toczenia go po ulicy około kościoła, dla oznajmienia ludowi czasu zbliżającego się nabożeństwa.
Jak prędko na wieży kościelnej odezwała się klekota, chłopcy natychmiast nie omieszkali biegać po ulicach ze swoimi grzechotkami czyniąc nimi przykry hałas w uszach przechodzącym. Grzechotka było to narzędzie małe, drewniane, w którem deszczka cienka, obracając się na walcu także drewnianym, pokarbowanym, przykry i doniosły hałas czyniła. Im tężej ta deszczka do walca była przystrojona, tem głośniejszy czyniła łoskot; jedni ja sami sobie robili, drudzy kupowali gotowe kupami na rynku, jak jaki towar od wieśniaków przedawane.

W wielki piątek pobożni ubrani w wory płócienne chodzili po kweście zbierając datki na bractwa. Tak w r. 1604 Dymitr Samozwaniec, późniejszy car moskiewski, kwestował w Krakowie, z późniejszym teściem swoim Mniszchem. Bractwo św. Franciszka miało przywilej wyproszenia w tym dniu jednego skazańca od śmierci.
Braciszkowie (do których w swoim czasie należeli biskupi: Szyszkowski, Zadzik, Gembicki, król Jan Kazimierz) odwiedzali przez cały post więźniów, zasłonieni kapturem, przynosząc im pociechę religijną, pomoc materyalną, wyproszenie od kary. Gdy już bractwu znanem było życie więźniów, dla których łaski prosić miano, zbierano na nich składki. W wielki czwartek robiono ołtarz w izbie pańskiej na ratuszu, do której sprowadzano więźniów. O godzinie 10 rano przybywali kapnicy procesyonalnie pod Ratusz, a starsi bractwa z asystą 6 braci z zapolonemi pochodniami szli do kościoła N.P. Maryi po św. Sakrament, niesiony przez Archipresbitera w otoczeniu duchownych. Po jego odejściu bractwo zasiadało z więźniami do uczty na ratuszu, starsi zaś braccy usługiwali do stołu. Wreszcie pisarz bracki odczytywał nazwiska więźniów, którym łaskę uproszono. Burmistrz całował w czoło uwolnionych, a bractwo ubierając uwolnionych mężczyzn w swe kapy, kobietom głowy rańtuchami osłoniwszy, przyjmowało ich do równości i braterstwa ze sobą. Wyswobodzeni, z jarzącemi pochodniami wracali pośród bractwa do Franciszkańskiego kościoła, jeśli byli między nimi gardłowi (zasądzeni na karę śmierci) nieśli trupie głowy. W kaplicy M. Boskiej Bolesnej słuchali kazania krzyżem leżąc, skąd po udzielonem błogosławieństwie kapłańskiem, dziękując nieznanym swym wybawcom, wracali do domów uwolnieni od kary.

W Wielką sobotę przygotowują gospodynie domu jaja, szynkę, kiełbasę, różne pieczywa: jak baby, placki i inne ciasta, jakoteż trunki, co wszystko zieleniną ubrane święci ksiądz z parafii lub inny duchowny przyjaciel domu i od tego owa zastawa zowie się święconem. Przy tem odwiedzają się wszyscy nawzajem, składają sobie życzenia przy spożyciu kawałka jaja i częstują się przygotowanemi specyałami.

Hasło do odprawienia rezurekcyi po krakowskich kościołach daje dzwon Zygmuntowski z Wawelu w sobotę o 6 godzinie wieczorem. W katedrze najprzód rozbrzmiewają słowa:
"Aleluja! Chrystus zmartwychwstał"
Podczas rezurekcyi mieszczanie dobijali się o zaszczyt niesienia baldachimu nad celebrantem, przyczem nieraz w zakrystyi omal do bójki nie doszło, przy dobijaniu się o ten zaszczyt. Po rezurekcyi odzywały się napowrót dzwony, a milkły hałaśliwe grzechotki.

Święta Wielkanocne przedstawiają się w Krakowie uroczyście z powodu dochowywania starych zwyczajów. W każdym kościele obierają jego zarządcy jakiś zakątek, nadający się na ustawienie grobu Chrystusowego. Sztucznie utworzona grota mieści w sobie postać Jezusa zdjętego z krzyża i położonego do grobu. Po bokach wartują żołnierze rzymscy, t. j. służba przebrana w jakieś dawne zbroje. W niektórych kościołach rycerze owi są z tektury wyrobieni i namalowani. Roślinnością z oranżeryi ozdobiona dekoracya, ożywiona śpiewającemi ptakami, oświecona mnóstwem żarzących świec lub płomieni gazowych, nęci ludzi do oglądania. Do obowiązków należy w wielki piątek lub sobotę obejść przynajmniej siedem kościołów z ubranemi grobami i w każdym się pomodlić. Bywają tacy w Krakowie, co wszystkie tutejsze kościoły zwykli obchodzić w czasie grobów, na co potrzebują całego dnia, a nawet i więcej. Od pewnego czasu urządzają instytucye dobroczynne kwestę w czasie obchodu Wielkiego Piątku, zasadzając przy stole u wejścia do kościoła panie z tacą, na którą zwiedzający groby składają ofiarę. 

W drugie święto tłumy ludzi z miasta wyruszają na Zwierzyniec, na tak zwany Emaus, gdzie w kościele Panien Norbertanek istnieje odpust. Weszła też w zwyczaj w dniu tym wycieczka na kopiec Kościuszki, że cała ku niemu droga, ścieżki na wierzch i szczyt kopca roją się mnóstwem ludzi do samej nocy.

Także w drugie święto odbywał się śmigus czyli dyngus. Była to swawolna powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w poniedziałek wielkanocny, mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i w inne następne dni, kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych świątek, ale nie praktykując dłużej jak do kilku dni.
Oblewali się rozmaitym sposobem; amanci dystyngowani, chcąc tę ceremonie odprawić na amantkach swoich, bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a co najwięcej po gorsie małą jaką sikawką albo flaszeczką. Którzy zaś przekładali swawole nad dyskrecyą, nie mając do niej żadnej racyi, oblewali damy wodą prostą, chlustając garnkami, szklanicami, dużemi sikawkami prosto w twarz lub od nóg do góry. A gdy się rozswawoliła kompania, panowie, panie i panny, nie czekając dnia swego, lali jedni drugich wszelkiemi statkami, jakich dopaść mogli; służba donosiła cebrami wody, a kobieta czerpiąc od nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu. Stoły, stoliki, kanapy, krzesła, łóżka, wszystko to było zmoczone a podłogi jak stawy wodą zlane. Dlatego gdzie taki dyngus, mianowicie u młodego małżeństwa miał być odprawiony, pouprzątali wszystkie meble kosztowne a sami się poubierali w suknie najpodlejsze takowych materyi, którym woda nie wiele albo wcale nie szkodziła.
Po ulicach zaś w miastach i wsiach młodzież obojej płci czatowała z sikawkami i garnkami z wodą na przechodzących; i nie raz chcąc dziewka oblać jakiego gargasa albo chłopiec dziewczynę, oblał inną jaką osobę słuszną i nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę. Kobiety wiedząc, iż im mężczyźni mogą sto razy lepiej oddać, nigdy dyngusa nie zaczynały i rade były, gdy się bez niego obejść mogły; ale zaczepione od mężczyzn podług możności oddawały za swoje.
Trzeci dzień świąt Wielkanonych poświęcają Krakowianie pamiątce założyciela miasta Krakowa, księciu Krakusowi, dążąc od rana do wieczora na Krzemionki do stóp kopca tegoż imienia Kościół św. Benedykta bywa wówczas otwartym dla nabożeństwa, które się w nim odprawia tego dnia; wokoło niego na rozległym stoku góry zastawiono rozliczne stragany z jadłem i napojami, piernikami i zabawkami dla dzieci, są w ciągłem oblężeniu. Muzyki przedtem wojskowe, obecnie miejska Harmonia, wygrywa różne melodye. Odbywają się też zapasy w spinaniu się po słupie o nagrodę. Przepyszny widok na Kraków, Wisłę, całą dolinę, wesołość i gwar tłumów zabawiających się tanim kosztem przedstawia obraz prawdziwej uroczystości ludowej. Tkwi w owym obchodzie Rękawki przypomnienie stypy pogrzebowej, tradycyjnie zachowywanej przez pogańskich przodków, przekazane następnym pokoleniom.


Obchody Rękawki. Rysunek Pilski.

 

Majówki młodzieży szkolnej odbywane różnym sposobem w Krakowie nie są specyalnością tego miasta, przecież z tym zwyczajem studenckim łączy się u nas zwiedzanie pięknych okolic miasta i przypomnienie zdarzeń historycznych w nich zaszłych.


Przybieranie izby na Zielone Świątki

Mieszczanie krakowscy zwykli Zielone Świątki obchodzić jako majówki. Najulubieńszem ku temu miejscem są Bielany, gdzie się mieści pustelnia zakonników ostrej reguły, Kamedułów. Wstęp dla publiczności do kościoła i ogrodu kamedulskiego jest tylko w niektóre święta dozwolonym, zresztą nabożeństwa odbywają się wśród pustego kościoła. Obok klasztoru polanka wśród lasu, w cieniu dębów przedstawia wtedy oryginalny widok. Mieszczanie znalazłszy się wobec pięknej i uroczej przyrody usiłują jak najbardziej skorzystać ze swobody wiejskiej. Gwar tysięcy ludzi poruszających się na całej przestrzeni od Krakowa do Bielan i odwrotnie oraz tony najrozmaitszych muzycznych instrumentów, gwizdków, piszczałek przez kramarzy sprzedawanych rzeszy upojonej latem, — ruch mnóstwa huśtawek, odgłos dzwonów bielańskich, wszystko to razem wzięte tworzy osobliwy obraz mieszkańców Krakowa zmieszanych z ludem wiejskim okolicznym. Przepełnione są w Zielone świątki wszystkie naokoło Krakowa miejscowości dostarczające ludziom z miasta swobody wiejskiej, jak Krzeszowice, Czerna, Tenczyński zamek, Zabierzów i t. d. Powrót do domu odbywa się wśród starożytnego obchodu Sobótek, t. j. palenia ognia po wsiach z odpowiedniemi śpiewami. Chłopcy zapalają na żerdziach zatknięte snopki słomy okraszonej smołą i gonią po polach z niemi wśród okrzyków. Beczki ze smoły na pole wyrzucone i zapalone służą za przeszkodę dla przeskoczyć je mających parobków i dziewek. Z wyniosłego miejsca w Krakowie Sobótki w Zielone świątki sprawiają czarujący widok. Patrząc bowiem wszędzie naokoło widzi się migające światła, jakby płomyki duchów unoszących się nad ziemią pogrążoną w ciemnościach nocy.


Puszczanie wianków

Boże Ciało należało do najwystawniejszych nabożeństw. Wcześnie już polecano zamiecenie i uporządkowanie ulic i rynku, ratusz ubierano gałęziami dębowymi. Jeżeli król bawił w Krakowie, to oczywiście jemu i jego dworowi pierwsze służyło miejsce. Mieszczanie występowali zbrojno z muzyką, cechy z chorągwiami i kongregacya kupiecka prowadząca długie spory o pierwszeństwo miejsca z cechami. Z wieży ratusznej przygrywała druga muzyka procesyi złożonej z niezliczonej ilości księży, bractw w rozmaitych ubiorach, feretronów, chorągwi i tłumów; w orszaku każdej parafii jeden z bractwa dźwigał miedziany kocioł na plecach, w który bito pałkami, wywołując głuchy grzmot wtórujący hukowi strzelb.
 Przed kilkunastu laty były przy tych obchodach używane jeszcze do bębnienia kotły, które dodawały jeszcze więcej uroku starożytnego. Z polecenia biskupa usunięto je z widowni, chociaż one mniej raziły smak nowoczesny, niż feretrony z poprzebieranemi figurami świętych, jakby lalkami. 

W oktawę Bożego Ciała harcujący dzisiaj Konik Zwierzyniecki – przybywa do miasta dopiero od początku bieżącego wieku, po zburzeniu murów miejskich. Była to zdaje się zabawa ludowa, z którą później związano znaną legendę, odnoszącą powstanie konika aż do napadów tatarskich z XIII wieku.
Obchód ten tak się dawniej odbywał: Po skończonej procesyi na Zwierzyńcu przybywało na dziedziniec klasztorny zgromadzenie włoczków zwanych dziś rybakami, mając na swem czele, jednego niosącego cechową chorągiew, a obok niej dwóch starszych z berłami i czterech czeladników z małemi chorągiewkami. Po ich przybyciu wychodziła do okna ksieni i inne zakonnice, wtedy cechowi ustawiali się w koło, niosący chorągiew w środku czynił pokłon chorągwią a potem rozpuszczoną ponad ziemią nakreślał koło, robiąc różne obroty przekonywające o jego sile i zręczności. Wtem poza bramą dziedzińca daje się słyszeć muzyka, na jej odgłos udają się ku bramie, a tu wpada na dziedziniec otoczony muzyką jeden z włoczków po tatarsku ubrany z wielką buławą w ręku, udając jakoby jechał na dzielnym rumaku, a w istocie pieszo skaczący, bo rumak jego jest wypchany i zręcznie przystrojony, rozpoczyna harce ze zgromadzonym ludem, napada na jednych i straszy wypchaną swą buławą, a drugich doprawdy nią uderza. Potem staje przed cechem włoczków a ci podobnie pokłony powyższemu chorągwiami oddają. Na koniec wszyscy poprzedzeni od wojującego z ludem Tatara, zwanego przez lud konikiem, opuszczali klasztor, udając się na zabawę, na którą PP. Norbertanki dostarczały częstacyi.
Ze Zwierzyńca wjeżdża w miasto ulicą Franciszkańską i Bracką han tatarski na imitowanym wierzchowcu z drzewa i sierści, w prawej ręce dzierży pałkę, niby buławę, którą sobie wśród tłumów toruje drogę. Towarzyszą mu pachołki z chorągiewkami, podchorąży z wielkim sztandarem, banda przedmiejskich muzykantów, dobosz z kotłem i ten tłum posuwa się powoli coraz dalej, ustępując przed harcującym Tatarem. Obiegłszy dwie połacie rynku, gdy noc nastąpi, wraca przez ulicę Wiślną na Zwierzyniec. Tysiące mieszkańców nagromadzonych w ulicach, na rynku, po wszystkich oknach i po balkonach przypatruje się corocznie temu widowisku, któremu towarzyszą wesołe śmiechy, okrzyki i melodye marsza lub krakowiaka wygrywanego przez kapelę zwierzyniecką. Z okien obsypują owego Tatara podarkami w postaci pieniędzy owijanych w papier. Nazywa się ten obchód Konikiem Zwierzynieckim od wyglądu jeźdźca biegającego na własnych nogach pod zasłoną imitowanego konika z czaprakiem. 
Po zburzeniu murów miejskich zapuszczał się konik przed  mieszkanie X. Biskupa, aby mu pokłon oddać, później zapuszczał coraz dalej zagony, aż obecnie dociera do pół rynku ku uciesze dzieci i gawiedzi i późnym wieczorem wraca na Zwierzyniec, aby się po trudach wojennych pokrzepić z towarzyszami i muzyką.
Wedle podania ma on przypominać zdarzenie historyczne z czasu trzeciego napadu Tatarów na Kraków w r. 1287. Oblegli oni miasto obwarowane, którego mieszkańcy bronili się dzielnie: z tyłu pomogli im włóczkowie, z bractwa istniejącego na Zwierzyńcu, które się trudniło spławem drzewa Wisłą z okolicznych lasów i ubili Tatarom dowódzcę. To miało skutek zbawienny, bo poganie od oblężenia odstąpili. Naczelnik włóczków przebrany w ubiór zabitego chana wjechał do miasta jako zwycięzca. Leszek Czarny panujący wówczas w Polsce nadał mieszczanom przywileje pewne w nagrodę ich męstwa, o czem mówi tekst przywileju. Ma więc obchód konika w Krakowie tło historyczne. 


Konik zwierzyniecki - obraz Lipińskiego

W wigilię św. Jana Chrzciciela po nieszporach a czasem twardym zmrokiem i po miastach i po wsiach rozpalano spory ogień na ulicach, który zwał się Sobótką, przez który młodzież obojej płci, najwięcej atoli męskiej, skakała. 
Z pogańskich czasów dochowały się u nas ślady wróżb i uroczystości, które się do świąt chrześcijańskich wcisnęły i owiane czarodziejską siłą przyrody wiosennej przy przesileniu się dnia tak po wsiach jak i w starożytnym Krakowie uwydatniają w Noc Świętojańską, d. 23 czerwca. Owa ukochana Wisła, królowa rzek polskich, opływająca Wawelską skałę, służyła też za wyrocznię w odgadnieniu przyszłości niewieściej. Dziewice puszczały na wody Wiślane wieńce ze światłem, upatrując w ich losach swoją przyszłość. Której wianek popłynął naprzód, ta sobie wróżyła, że najprędzej pójdzie za mąż. Chłopcy zaczajali się na te wieńce i chwytali je, w nich znajdowali zapisane imiona i zapytania. Wirem porwany wieniec, zagaszony i zatopiony wróżył śmierć właścicielce. W Krakowie wieczór Świętojański różne przybierał postacie; młodzież obojga płci coraz gromadniej zaczęła się zbierać w łodziach na Wiśle od Zwierzyńca po Wawel, rozlegały się śpiewy, płynąc po wodzie w dal. Z czasem ognie ozdobne się pojawiały, a ile razy życie narodowe przyspieszonym tętnem bić poczęło w Krakowie, o tyle obchód Wianków stawał się powszechniejszą zabawą ludową. I dziś, chociaż przedzierzgnął się romantyczny zwyczaj w publiczne widowisko, nie przestał mieć charakteru ludowej uroczystości, połączonej z przeszłością narodową. Gdzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi na-gromadzi się w jednem miejscu, jak tu nad brzegami Wisły u stóp Wawelu, tam już objawy duchowe wymagają głośnej manifestacyi uczuć, a więc dwie bandy muzyczne potrzebne, chóry liczne na statkach, ognie sztuczne odźwierciadlające się w powierzchni Wisły, setki i tysiące wianków światłem gorejących; na przeźroczach ukazywać się zwykły postacie historyczne. Jednem słowem obecne Wianki Świętojańskie stały się w Krakowie uroczystością narodową.
 Dzień Zaduszny gromadził tłumy ludności krakowskiej na cmentarzu, co jest naturalnie obchodem kosmopolitycznym, gdyż pamięć zmarłych obejmuje cały świat.
 Wigilia św. Andrzeja rozpoczyna znów dawne zwyczaje domowe. Młodzież obojga płci zbiera się razem w domach, rozstapia przy ogniu ołów, cynę, albo wosk i wylewa je na wodę. Wytwarzają się z tych nagle stężałych gruzełek najrozmaitsze bryły, w których fantazya dopatruje się kształtów mających uwidoczniać symbole przyszłości. Najczęściej poszukuje się w nich sprzętu charakteryzującego mężczyznę, który przeznaczonym jest na męża panny uczestniczącej w zabawie. 

Dzień 11 września za czasów Wolnego Miasta obchodzono uroczyście, jako rocznicę nadania konstutycyi: rano pobudka orkiestry milicyi, o 10 pochód z Senatu z muzyką i 3 kompaniami milicyi do kościoła P. Maryi. O 5-tej po południu następowała zabawa ludowa na plantach, gdzie rozdawano w osobnym namiocie trunki, kiełbasy, ser owczy i owoce. O zmroku ognie sztuczne i iluminacya miasta i wieży maryackiej kończyły uroczystość.

W parę dni potem odpust w Mogile na podniesienie Krzyża św. gromadził Krakowian pod Mogiłę Wandy. W jesieni też najliczniej odbywały się śpiewy wieczorne pod figurami i obrazami świętych pod gołym niebem.

Nastaje wreszcie długo oczekiwany przez dziatwę dzień św. Mikołaja 6 grudnia. W Krakowie odbywa się to przybycie świętego biskupa dwojako. Wśród mniej oświeconej warstwy mieszkańców obchodzą domy z nastaniem wieczoru ludzie poprzebierani w kapę, infułę, z pastorałem w ręku, w towarzystwie anioła i dziada z batem lub rózgą. Tu się odbywa wszystko bez ceremonii; dzieciom dobrym anioł z koszyka daje podarki, które rodzice za dzwiami mu tam włożyli, w postaci jabłek i orzechów złoconych, pierników przeróżnych i jakichś zabawek. Źle sprawujące się dzieci dostają od dziada admonicyę, nieraz bolesną; w najlepszym razie pozostawia on rózeczki nieco pozłocone, jako znaki poprawy.
 W domach inteligencyi rolę tę odgrywają znajomi, przygotowawszy sobie ubiór dla osoby mającej przedstawiać św. Mikołaja, to dla anioła lub dziada. Wprowadzony z uroczystością św. Mikołaj w infule, w kapie, z pastorałem egzaminuje dzieci z pacierza i udziela napomnień, a dla zachęty pozostawia im zabawki, książeczki, zapowiadając przybycie po ich odbiór, gdyby dzieci nie chciały się grzecznie sprawiać. Często taki bywa wspaniałomyślny Mikołaj, że i dorosłym prezenta się dostają od niego. 

W adwencie dążyli wierni tłumami wśród porannych ciemności, rozjaśnionych tu i ówdzie niesionemi latarkami na roraty.

Zakończają rok zwyczaje przywiązane do świąt Bożego Narodzenia, które w Polsce w ogólności mają dużo oryginalności narodowej. Kraków w tym względzie trzyma się ściśle uświęconych zwyczajów. Już na kilka tygodni naprzód rynek w stronie kościoła Panny Maryi zaścielają choinki, tj. drzewka świerkowe i jodłowe, zwiezione na sprzedaż. Wilia odbywa się uroczyście rozpoczynana łamaniem się wzajemnem opłatkami, przyczem składają sobie wszyscy życzenia pomyślności i roku Dosiego. To wyrażenie ma pochodzić od jakiejś Doroty, która żyła sto lat i we wilię życie zakończyła. Do strojenia drzewka zabierają się obecni po wieczerzy i do jego oświetlenia, lecz obwieszanie gałęzi jabłkami, orzechami, piernikami i cukrami spełnia się przedtem, mając na uwadze tylko dziatwę, a nie dorosłych ludzi.
 Zwyczaj w Niemczech rozpowszechniony, że sobie wszyscy nawzajem podarki składają "na gwiazdkę" i w tajemnicy przygotowują je na drzewku wigilijnem, nie przyjął się jeszcze w domach polskich w Krakowie. Za to istnieje u nas kolenda od bardzo dawnych czasów, t. j. obdarowywanie służby przez chlebodawców i przez kupców stałych nabywców.
 W drugie święto, w dzień św. Szczepana obrzucają się ludzie z warstw mniej oświeconych owsem, tak, iż chodniki wyglądają jakby pole ziarnem zasiane. Ma to przypominać ukamienowanie tego pierwszego męczennika chrześcijańskiego.
 Po kościołach krakowskich, zwłaszcza należących do zakonów, na jednym z ołtarzy pojawiają się szopki; t. j. stajenki strzechą pokryte, zapełnione figurkami przedstawiającemi w żłóbku Dzieciątko Jezus, Matkę Boską i św. Józefa, otoczonych pastuszkami, którzy przynoszą nowonarodzonemu różne podarki gospodarskie na ofiarę. Śpiewy, jakie się w czasie świąt Bożego Narodzenia rozlegają nietylko po kościołach, ale wszędzie po domach, nazywają się kolendami, do których melodye z dawien tradycyjnie się przechowują. Te to pieśni są prawdziwą osobliwością narodową, nieznaną w innych krajach; dzielą się one wedle treści na poważne, dozwolone do intonowania w kościołach i na wesołe, lub krotochwilne, pełne humorystycznych wyrażeń, nadających się tylko do wygłaszania w kółku domowem. Zbiory kolend wydane w książeczkach kieszonkowych nazywają się kantyczkami.

 

 Kończący się rok w dzień św. Sylwestra za granicą powszechną pijatyką obchodzony, u nas dotychczas nie nabrał charakteru zwyczaju ogólnego, spłukiwać stary rok zwykli krakowscy obywatele po rozlicznych knajpach, w jakie Kraków coraz bardziej obfituje, bez żadnych na zewnątrz ostentacyj. 

Na nowy rok życzono sobie wzajemnie i dawano kolendy służbie, poczem zaczynały się wesołe zapusty. Od czasu do czasu trafiała się niezwykła zabawa dorazowo urządzona i tak spotykamy w r. 1547 w księgach miejskich wydatek na malarza za pomalowanie zasłony na okrycie wołu przy wyścigach konnych, w r. 1541 wydatek na nagrodę w wyścigach i walce końskiej, w r. 1546 nagrodę dla wołu przy konnych wyścigach, nie wiadomo jednak jak się ta zabawa odbywała. W XVI wieku urządził też jakiś przedsiębiorca za opłatą do skarbu miasta, loteryę fantową zwaną faryna.

Na miejscach publicznych pojawiali się czasem kuglarze i pokazujący niedźwiedzia lub dzika na łańcuchu tańczącego, żakowie mieli też kogutów zaprawnych do walki.

Miejsc spacerowych w obrębie miasta nie było właściwie żadnych. Po roku 1772, gdy mury i fosy miejskie poszły w zaniedbanie, wyrównano część tych fortyfikacyj między rondlem Floryańskim a Nową Bramą i tam spacery odprawiano. Za Wolnego Miasta powstały ogrody publiczne Kremera, Krzyżanowskiego, na Pocieszce itp.

Osobliwością krakowską w styczniu są szopki, z odgrywanemi w nich dyalogami. Uklejona z drzewa i papieru w kształcie gmachów krakowskich, przedewszystkiem wież Maryackich, mieści w sobie niby na piętrze pod słomianą strzechą stajenkę z osłem i wołem. W niej są figurki, które przedstawiają Matkę Boską piastującą dzieciątko Jezus, obok św. Józefa i na przodzie klęczących z darami pastuszków. Na dole zaś, jakby w przedsionku tej budowli urządzona jest scena teatralna z kortyną i drzwiami, któremi wchodzą figurki, t. j. lalki odpowiednio przybrane, rozmawiają z sobą, tańczą, kłócą się, biją i wyrzucają stosownie do treści dyalogu. Siłą poruszającą owe figurki i wygłaszającą słowa są schowani za szopką zwykle z przedmieść rękodzielnicy, przedewszystkiem murarze. Wchodzą w grę krakowscy włościanie, Ukrainiec czyli Kozak z Kozaczką, Góral z Góralką, żyd, Twardowski, ułan, saper, król Herod i jego żona, trzej mędrcy wschodni, dyabły i śmierć z kosą. Zaczynają się jasełka kolendą, a kończą przemową dziadka z przed kościoła, któremu się do torby daje jałmużnę. W ostatnich czasach dyalogi te pomnożono, wprowadziwszy na scenę Kościuszkę i Bartosza Głowackiego z odpowiedniemi śpiewkami, w czem widać wpływ dzieła scenicznego Wł. Anczyca na teatrach ciągle grywanego: Kościuszko pod Racławicami.
 Wieczorem na rynku stoją szeregi tych szopek na zawołanie, skąd się ich sprowadza do domu dla zabawy, zwłaszcza małej dziatwy. Z świętem Matki Boskiej Gromnicznej d. 2 lutego kończy się pora chodzenia z szopkami. Dialogi i wszelkie śpiewki z owych jasełek krakowskich wydrukowane są w dziele Kolberga. Lud. Krakowskie. Część I. Kraków 1871. 

Szopka krakowska

Strzelanie do kurka było nieraz obowiązkiem nieraz uciążliwym, mającym na celu przygotowanie mieszczan do obrony miasta w razie potrzeby, z czasem połączono utile dulci, i strzelanie to stało się więcej zabawą niż nauką.

Bractwo kurkowe, konfraternia strzelców, szkoła rycerska, istniała od niepamiętnych czasów – pierwsze wzmianki o strzelaniu do ptaka sięgają roku 1518 – o gruncie na Wesołej na Strzelnicę (Celestat) roku 1487.
W r. 1565 polecił król Zygmunt August także ćwiczenie w strzelaniu z dział za Kaźmierzem. Rajcy uchwalili w XVI wieku pewne fundusze na strzelnicę i nagrody, a króla kurkowego uwolnili na rok od podatków miejskich, król Władysław IV w r. 1635 uwolnił króla kurkowego od podatków publicznych i ceł także na rok, w r. 1765 zamiast tego uwolnienia, dającego powód do nadużyć, przeznaczono 3000 złp. królowi kurkowemu. Zarząd bractwa składał się z kupców i cechowych wybieranych przez strzelców. W ostatnich czasach Rzczplitej mieściła się strzelnica (Celestat) za furtą Mikołajską, w długim wąskim ogrodzie ciągnącym się wzdłuż muru miejskiego.

Strzelanie do kurka, ptaka, zaczynało się w poniedziałek po oktawie Bożego Ciała, po wotywie niesiono kurka z muzyką na Celestat w gronie strzelców. Strącający kurka, a raczej strącający ostatni jego strzęp, zostawał królem i jako godło nosił srebrnego kura naturalnej wielkości darowanego strzelcom przez Zygmunta Augusta (1565). Króla kurkowego zwano także ptasim, ptakowym. Strzelcowi, który zbił strzałem ostatni strzęp kurka, nadsyłano zaraz straż honorową i z muzyką oprowadzano go po rynku, po czym odbywała się uczta strzelców. Jeżeli król był biedny, srebrnego kura, oddawano mu za poręczeniem dwóch obywateli, gdyż kur ten uchodził za wspólne nieocenne dobro miasta, nieraz go też na potrzeby miasta zastawiano. Zdarzało się, że w chwili gdy kura potrzebowano na uroczystość – kur był w zastawie; wtedy wykupywano lub pożyczano przynajmniej od zastawnika. W czasie rewolucyi 1794 roku uwiózł go w przechowanie na Węgry obywatel Wojciech Bartynowski, winiarz, a po wskrzeszeniu towarzystwa Strzeleckiego w r. 1827 oddał go napowrót strzelcom. Dawniej miał ten kur jedno skrzydło podniesione, do którego królowie przyczepiali na pamiątkę medale i numizmaty, potem dorobiono i drugie skrzydło podniesione dla stworzenia miejsca na dalsze dowieszanie pamiątek. Dawniejsze medale zaginęły, zachowały się dotąd tylko późniejsze.


Srebrny kur krakowskiego bractwa