Obchód wianków

 

  Obchód wianków w Krakowie zawsze był zachowywanym, lecz nie tak świetnie jak w Warszawie. Trwożne dziewice kryły się z nim przed okiem ciekawych i zazwyczaj corocznie, w wigilią świętego Jana, niewielkie ich grona, złożone z kółka zaufanych przyjaciółek, w towarzystwie swych matek, wymykały się z miasta przed zachodem słońca w górę Wisły, Rudawy i Pradnika, aby tam uchylić tajnej przyszłych losów zasłony.
  Oglądając się dokoła, czy ich nieznajome oko nie śledzi, nadobne dzieweczki powierzały falom wody równianki z kwiatów wiosennych, ich pięknemi rączkami uwite, strojne w wstążki i różnokolorowe świeczki, śledząc z trwogą, czy ich biegu nie powstrzyma brzeg nieprzyjazny, albo zdradny nurt nie pochłonie.
  Niegdyś do tych tajemnych obrzędów nie przypuszczano nikogo z mężczyzn, ani ojca, ani nawet narzeczonego; lecz zdarzało się często, iż młodzian podkradał się skrycie w te miejsca, a gdy ujrzał na wodzie wianek dziewicy wielbionej, rzucał się w nurt rzeki, aby uchwycić wieniec i złożyć go u stóp swojej kochanki. Gdy podstępny wybiegał z swej kryjówki, wesoły popłoch ogarniał dziewczęta, a gdy się rzucał do wody, krzyk jeden, donośniejszy nad inne, przerzynał powietrze i zdradzał czyj wianek jest celem tego popisu, a kiedy wieniec spoczął u stóp ulubionej, płonęły szkarłatem lica dzieweczki i ciche podziękowanie wybiegało z drżących ustek.
Jeżeli człowiek nieznajomy zamącił niewinną zabawę, wtedy ściągał na siebie powszechne oburzenie. Dlatego ciekawy wędrowiec, jeżeli chciał podchwycili tajemną rozrywkę rusałek krakowskich, musiał się ukryć w gęstej nadbrzeżnej krzewinie i z tamtąd śledzić, jak z prostotą i wdziękiem składały ofiarę dwom najcudniejszym boginiom—wiośnie i miłości.
  Od kilku lat jednak młodzież uniwersytecka, wielbiąca z zapałem starożytne zwyczaje, postanowiła z całą świetnością obchodzić ten piękny zabytek przeszłości, i dziś, za jej staraniem i przez nią urządzony, odbywa on się z nieporównanym wdziękiem w wigilią świętego Jana. W ten dzień pełen niezbadanych tajemnic, w chwili kiedy znużone całodziennym biegiem wiosenne słońce schyla się ku górom, kryjącym w swem łonie Panieńskie skały, niezliczone tłumy obojga płci, wszelkich stanów Krakowian, w miłym bezładzie zalegają podnóże Wawelu i przeciwny brzeg Wisły. Milczące mury panteonu polskiego, dziwią się temu wesołemu gwarowi i przenoszą się wspomnieniem w odlegle wieki, — przezroczysty nurt Wisły odbija olbrzymie wiązy przeciwnego brzegu, a po zwierciadle wód królowej rzek polskich snują się lodzie umajone kwieciem, zdobne smukłemi postaciami dziarskiej młodzieży. Lekka jaskółka nie trwoży się tych niezwykłych gości i muska skrzydełkiem gładką powierzchnię wody, a rybka kiedy niekiedy żwawym podskokiem, błyskając srebrzystą łuska, wynurza się z głębiny, ciekawa dowiedzieć się przyczyny tego gwaru przerywającego jej pląsy swobodne.
  Łatwo powitać na przeciwnym brzegu twarz znajomą, bo Wisła tu nieszeroka. Jej kamieniste brzegi zamieniły się dzisiaj w uroczą łąkę i tuż nad wodą zakwitły smukłe lilie, przecudne róże, skromne fijołki i cudne niezapominajki, — krakowskie dziewy.
  W nadobnych ich rączkach spoczywają starannie uwite, przystrojone dwobarwnemi wstęgami, równianki z najpiękniejszych kwiatów, o wdzięk walczące z swojem paniami, i zaprawdę, trudno powiedzieć na czyjej stronie zwycięztwo.
  Słońce schyla się i schyla coraz niżej, jego szkarłatne promienie zlecą kwiecistą łąkę nadbrzeżną, otaczają świetną aureolą, odwieczny zamek królewski i czepiają się jego siedmiu wieżyc. Nakoniec drżący promyk kona na krzyżu zegarowej wieży, ostatni kraniec słonecznej tarczy zapada za wzgórze. Z drugiej strony Wisły uderza w ucho tłumów ochocza nuta hucznego krakowiaka. Na ten odgłos znany serca uderzają silniej i jeden przeciągły okrzyk radości wydziera się z tysiąca piersi. Młódź wtórzy instrumentom dziarską pieśnią, a po obydwu brzegach Wisły zapalają się różnobarwne ognie bengalskie - znak to puszczenia wianków. Jak główki kwiatów lekkim wietrzykiem popchnięto pochylają się w jedną stronę, tak naraz tysiące dziewic schyla się i powierza Wiśle wróżbę swych losów.
  I ukochana rzeka zamienia się w czarowny ogród, a na każdym wieńcu płoną liczne ogniki, rzucając na kwiaty drżące światełka, które zwierciadlane podwajają fale.
  Z obu stron płyną łodzie pełne młodzieży, strzegąc aby świętokradzka ręka nie poważyła się dotknąć tych uroczych wieńców i tamować ich swobodnego biegu.
  Płyną i płyną równianki, biegną i biegną dnie dziewicy. Tu i ówdzie zagaśnie światełko uderzone podmuchem nieprzyjaznego wiatru, albo wianeczek za wcześnie głęboki nurt pochłonie, tu i ówdzie gasną marzenia, rozbite podmuchem nieprzyjaznego losu, albo za wcześnie nieubłagana śmierć wyrwie kwitnącą dzieweczkę z jej rówieśnic grona.
  Biedne wieńce! biedne dziewice!
  Wawelską skalę Wisła krętą obmywa wstęgą, w górze ginie za wysuniętym półwyspem przeciwnego brzegu, w dole kryje się po za Skałką, dźwigającą na swoim grzbiecie kościół męczeństwa św. Stanisława, i zwraca swój prąd ku wschodowi. Kiedy puszczone wieńce nikną na dolnym rzeki zakręcie, w górze jej, z po za wysokich brzegów i gałęzistych drzew, wytryska czerwona luna, a gdy na ten widok gwar tłumów ucichnie, wzbija się rzewny dźwięk harmonijnej muzyki, a cudnym jej tonom wtórzy poważny chorał z męzkich bijący piersi.
  Tłum zwraca wzrok i wytęża ucho, wrażenie lubej, dopiero co minionej rozrywki, rychło rozpływa się w innym nastroju ducha, na jaki naprowadza go pieśń wszystkim znana. Z po za zakrętu Wisły wypływa jedna, druga, dziesiąta łódź, a brzegi wszystkich, maszty i sznury gęsto osadzone chińskimi, kulistemi baniami, z trójbarwnego przezroczystego papieru. Odbite w wodzie latarnie nadają nowy, nieopisany, wdzięk całej rzece.
  Coś podobnego widzieć tylko można na kanale wielkim w Wenecyj, w czasie uroczystości regatty. W każdej łodzi mieści się grono młodzieży, wyuczonych śpiewaków, którzy z czuciem i ogniom mlodocianym poczciwym sercom właściwym, śpiewają pieśń ulubioną, a świeże ich głosy w harmonijną spływają całość.
  Zczerniałe baszty, oświecone odblaskiem ogni bengalskich, powtarzają echem tony chorału i zwracają je ku śpiewakom. Publiczność poi się dźwiękiem pieśni lub z cicha jej wtóruje, a wtedy jeden głos bije do nieba.
  Nie słychać tu wybuchów niesfornej radości, bo to chwila modlitwy w świątyni, której sklepieniem gwiaździste niebo, altanom skala Wawelu, a chórem Wisła i jej brzegi.
Zaledwie pieśń ukończono, zdala słychać huk donośnego wystrzału. Na ten znak łodzie stają w dwa rzędy, a z zakrętu Wisły wypływa statek umajony mnóstwem gałęzi, barwiący się kwiatami i jaśniejący mnóstwem lamp. Na niem mieści się muzyka i dobór śpiewaków, płynących od Zwierzyńca. Z tyłu za galarem płynie łódź wysmukła, czarna, w głębokiem pogrążona milczeniu, najmniejszem nierozjaśniona światłem.
  Wszyscy przyglądają się z większem jeszcze zajęciem temu tajemniczemu statkowi, niż jaśniejącym łodziom i przepysznemu galarowi. Podobny do widma nocy, do owego okrętu błąkającego się po morzu, bez masztów i żagli lub do czarnej łodzi antylskich flibustyerów, sunie się zwolna w ślad za jaśniejącym statkiem.
  Na galarze wygrywa muzyka znane a ożywiające melodye, a gdy z nich jedna, w odleglej południowej stronie, wytryśnie z łona rozgorzałych piersi, wtedy z pośrodka czarnego statku nagle wystrzela snop rakiet. Łódź zmienia się w gorejący wulkan; młynki, szmermele, fontanny wciąż wylatują wśród wesołych okrzyków zebranych Krakowian.
  Dopóki brzmią tony krakowiaka, dopóty czarna łódź nie przestaje wyrzucać ślicznych różnobarwnych świec rzymskich. Nakoniec pęka ostatnia raca, gaśnie ostatnia lampa, huk moździerza objawia koniec uroczystości, łodzie odpływają w dół rzeki i wszystko opuszcza podnóże zamku, śpiesząc do ognisk domowych.
  Cisza ogarnia miejsca, gdzie przed chwilą rozlegały się gwary, a z za chmury wynurza się księżyc i oblewa srebrnym całunem posmutniałe baszty zamczyska. Rozbudzone na chwilę z wiekowych dum swoich, wzruszone rzewną modlitwą i rozweselone ochoczem pieniem, po zniknięciu tłumów znowu zapadką w dawne marzenia, a w cichych i niedosłyszanych przez ucho ludzkie westchnieniach, przesyłają sobie wzajemne skargi i żale.