Stare cmentarze krakowskie
ich zabytki sztuki i obyczaju kościelnego

 


  Wielce ważną kartę dziejów sztuki i obyczaju kościelnego katolickiego świata, uzupełniają dzieła artyzmu, zabytki epoki średniowiecznej odrodzenia, przechowane na dawnych cmentarzach otaczających niegdyś kościoły farne lub katedralne miast europejskich. Znajdują się one w stolicach będących ogniskiem kultury, w miastach szczycących się swym poważnym patrycyatem. Nauka dzisiejsza wie o tych zabytkach i zajmuje się nimi gorliwie. Cmentarze kościelne dawały niemałe pole czynności dla sztuk pięknych w epoce rzetelnej pobożności, czynność tę zamknęła reformacya gorsząca się publicznemi nabożeństwami i uroczystościami pod otwartem niebem, jakich widownią bywały miejskie cmentarze. Opuszczone i zaniedbane te pamiątki ze zmianą obyczajów, długo utrzymywały się na swoich miejscach, lub szły do składów kościelnych; wiele z nich uszanowano aż do czasu, gdy grzebalna ziemia, zamiast pod ścianami kościołów, znalazła się w oddaleniu po za miastem jako cmentarz powszechny. Mało pozostało na miejscu świadcząc o dawnem przeznaczeniu placu kościelnego, zapomina się łatwo o grobach na bruku miejskim, wobec ruchu ulicznego nowej dzielnicy zbliżonej teraz do samych niemal ścian starego farnego kościoła. Wobec zmienionych stosunków dzisiejszych miast nie jeden przedmiot sztuki, niejeden zabytek obyczaju kościelnego pozostał niezrozumiałym dla mieszkańców, którzy dawno o cmentarzu zapomnieli. Ściągają one uwagę badaczy i miłośników sztuki a obowiązkiem ich jest wyjaśnić ważność takich dzieł, wyjawić pierwotne ich przeznaczenie. Autor niniejszej pracy podejmuje się zbadania pozostałych zabytków cmentarnych starego Krakowa. Szczęśliwym się czuje, że będzie mógł podzielić się z czytelnikami odkryciami swemi o zabytkach sztuki wysokiej wartości i pamiątkach obyczaju zapomnianego kościelnych uroczystości, pamiątkach pobożności i pokut publicznych. Za nim jednakowoż przyjdzie nam zbliżyć się do krakowskich zabytków spojrzyjmy, jak się przedstawiał w ogólności cmentarz parafialny wielkomiejski w powszechności, w epoce średniowiecznej w okolicach sąsiednich Polski.
  Grzebanie zmarłych parafian było zadaniem głównem, chowano uboższą ludność w ziemi, bogaci znajdowali pomieszczenie w grobach kościelnych lub w rodzaju katakumb zbudowanych przy ścianach kościelnych, otwartych do cmentarza. Pole grzebalne nieprzedstawiało, jak to ma dziś miejsce nagromadzenia nagrobków i krzyżów zacieśniających cmentarz, ale przedstawiało się jako plac bezdrzewny pokryty murawą, otoczony murem do koła, z bramkami wprowadzającemi do środka. Przez cmentarz szły drogi ku drzwiom kościelnym. Grzebanie zmarłych było zapewne zadaniem głównem cmentarzy kościelnych, ale pewna także, że widok grobów przyjaciół i znajomych, spotykanie się z pamięcią zmarłych niemal ciągłe, wywoływało u pobożnych mieszkańców poważne refleksye i usposabiało na cmentarnym placu do słuchania z większem skupieniem ducha, świętych nauk kościoła. Nie było to bez pożytku dla dusz osób zmarłych, pochowanych tutaj, że przypominały się żyjącym wpośród modlitw wspólnych, zebranym podczas okolicznościowych nabożeństw na cmentarzu parafialnym. Kupiły się tłumy pobożnych mieszkańców nie tylko jak obecnie w dzień zaduszny, ale częściej znacznie, a punktem zebrań były pomieszczone na cmentarzu monumenta z plastycznemi przedstawieniami scen męki Pańskiej, bądź wolno stojące, bądź też pomieszczone w framugach murów otaczających.
  W dni wielkotygodniowe szczególniej zapełniał się cmentarz parafialny. Gromadzono się około monumentów z rzeźbą figuralną realistycznie wykonaną: Chrystusa Pana modlącego sie na górze oliwnej w owym ogrodzie Getsemane, w którym odtworzył rzeźbiarz straszny obraz zdrady Judasza i u stóp Kalwaryi, rzeźbionej Passy i czyli wizerunku ukrzyżowanego Pana Jezusa w otoczeniu łotrów obu i siepaczy z Maryą i Św. Janem pod krzyżem. Z ambon kamiennych ustawionych na stałe na cmentarnym obszarze obok monumentów tyle mówiących, brzmiały głosy kapłanów, głoszono nieraz trzy kazania jedno do drugiem, n. p. w Wielki Czwartek lub w dni zaduszne. Obok tych monumentalnych rzeźb, obok ambony pięknej kamiennej, spotkać się można było na cmentarzu farnym z budynkiem oryginalnym, tak zwaną kostnicą, wciśniętym między szkarpy kościelne w pobliżu wejścia do kościoła. Tu gromadzono kości ludzkie wydobyte z ziemi przy kopaniu nowych grobów na ciasnym cmentarzu, aby po niejakim czasie zgromadzone w wspólnym pochować dole.
 Cmentarz w nocy rzeczą dla przechodnia straszną - ponure pole zmarłych rozświeca „latarnia zmarłych", monument kamienny wyniosły, mieszczący w górze światło, które pobożne dusze własnym groszem zasilają. Latarnie zmarłych znaczą drogę wśród pól do pobliskich klasztorów benedyktyńskich lub cysterskich z miasta wśród nocy i świecą obok szpitali przedmiejskich lub schronisk dla trędowatych, tych strasznych przytułków zaraźliwej choroby wzbudzającej szczególną litość u patrycyuszów miasta i biskupów. Cmentarz jest publicznym placem kościelnym, więc tu w średniowieczu odbywają się ulubione przedstawienia dramatów religijnych tak zwanych misteryi, po których pozostały nam literackie ułomki; pomników nie zostawiły owe teatry zbudowane prowizorycznie. Jako plac kościelny cmentarz farny u wejścia do drzwi kościelnych daje możność zastosowania kar pokutnych, wystawiania grzeszników pod pręgierz opinii pobożnych mieszkańców miasta. Na cmentarzu przy wejściu do kościoła zamykano jawnogrzeszników w ciasne więzionka z otwartem zakratowanem szerokiem oknem lub zakowano w tak zwane kuny.   W wielu okolicach na cmentarzu przed wejściem do kościoła leżały owe zagadkowe labirynty, płyty kamienne z wyciętemi dróżkami, symbolizujące podróż pokutną do Jerozolimy. Dodajmy do tego obrazu cmentarza średniowiecznego, płyty i tablice napisowe wprawione w mur okalający lub w ściany kościoła, wspomnijmy o użyciu cmentarzy do niegodnych występków hałastry miejskiej, o czem akta dawne świadczą, a przekonamy się, o ile inaczej przedstawiało się to miejsce ciche grzebania ciał, wobec zadrzewionych dzisiejszych cmentarzy publicznych przepełnionych pięknymi pomnikami, owocami próżności ludzkiej. Nie sądźmy, iżby znalazły się dotąd gdziekolwiek wypełnione zabytkami, o jakich wspominamy zachowane w całości takie pełne serca religijnego cmentarze w Niemczech i we Francyi. Tu i owdzie dochowały się tylko obok kościołów ogrojce, kalwarye, ambony, latarnie zmarłych i t. p., a ratowała je wartość artystyczna rzeźb; dochowane pamiątki pochodzą przeważnie z epoki późnego gotycyzmu z końca XV stulecia. Wiele fragmentów znalazło się w składach kościelnych i w muzeach.
  Czy całego tego kultu dla zmarłych i dawnego religijnego życia na cmentarzach farnych dochowały się ślady w pozostałych zabytkach na ziemiach polskich — odpowiedź nie trudna badaczowi architektury. Spotykał się on z nimi niejednokrotnie. Występują niezawsze w pierwotnej swej formie, zamarł dawny kult, ale utrzymała się tradycya. Tak każdy kościółek wiejski ma zwykle miejsce po za wielkim ołtarzem z rzeźbą drewnianą ukrzyżowanego Chrystusa z łotrami po bokach, Maryą i św. Janem u stóp krzyża nazywające się ogrojcem. Istniała tutaj przed wiekami scena modlitwy Chrystusa w Getsemane i dała nazwę powszechną dziś tej części cmentarzy. Dwa monumenta kalwaryi i ogrojca zlały się w jedno przedstawienie męki Pańskiej. Ale nie po wsiach polskich szukać zabytków sztuki pierwszorzędnych z epoki wspomnianej. Łatwiej spotkać się z nimi w miastach, w których handel wyrobił bogaty patrycyat a bogaci osadnicy przybywszy z zachodu, na stałe osiedli, przynosząc z sobą swój obyczaj. Zdawałoby się, że Kraków jako stolica kraju i ognisko kultury, prędzej, jak inne miasta polskie przechować by winno zabytki cmentarzy farnych , odznaczające się wyższym artyzmem. Mamy do tego mniemania prawo, sądząc po zachowanych dotąd dziełach sztuki średniowiecznej, pod wpływem kultury zachodniej wyrosłych. Musiał w tem starem mieście napiętnować się obyczaj miast katolickich północnej Europy już to przez osadnictwo bogatych rodów niemieckich, przynoszących ze swych stron miejscowy obyczaj, już też przez kościół zaprowadzający wspólne światu katolickiemu obrzędy religijne. Ale chcąc dostrzedz w Krakowie co pozostało z cmentarnych zabytków średniowiecza, zrozumieć jak z biegiem czasu te zabytki zmieniały swoje przeznaczenie należy sięgnąć do pierwowzorów, jakie się gdzie indziej w całości przechowały. Przedmiot o którym piszemy, jest nie wiele zbadany, należy zająć się nim ze światłem nabytem na podstawie badań nad zabytkami krajów sąsiednich.
  W drugiej połowie XV wieku kończą się w Krakowie budowy kościołów zarówno jak w sąsiedniem mieście Kazimierzu. Rozpoczyna się epoka ozdabiania przybytków bożych, budowy kaplic rodowych w głównym kościele farnym. Skarbce kościelne mają dotąd dowody czynności cechu złotniczego z XV wieku i dowody ofiarności mieszczan. Niemcy krakowscy sprowadzają Wita Stwosza dla zrobienia ołtarza wielkiego w kościele farnym u Panny Maryi, a prawdopodobnie i krucyfiksu kamiennego pomieszczonego dziś w bocznym ołtarzu. Bonery nawiązują stosunki artystyczne z Norymbergą i obdarzają kościół wspaniałemi utworami takich artystów jak Hans Kulmbach i inni. Jest to najświetniejsza epoka działalności cechów krakowskich, epoka świetności cechu malarskiego. Po odjeździe Stwosza warsztat jego kwitnie w Krakowie i dostarcza arcydzieł, których dziś fragmenta posiadamy. Cały ten ruch ofiarności mieszczan krakowskich dla kościołów wraz z przyniesionym z zachodu obyczajem nabożeństw cmentarnych, musiał się zaznaczyć pomnikami na grzebalnej ziemi, jeżeli nie około wszystkich, to około głównychkościołów farnych Krakowa i Kazimierza. W poszukiwaniu za wszystkimi rodzajami pomników wyżej wskazanych a właściwych cmentarzom średniowiecznym, poczynamy od ogrojców. W połowie XV i w początku XVI stulecia rozpowszechnił się wielce w całym świecie katolickim obyczaj obchodzenia w dzień Wielkiego Czwartku uroczystości mającej nam odnowić wspomnienie modlitwy Chrystusa Pana w Getsemane. Nabożeństwo odbywało się na cmentarzu farnym, gromadziły się tu tłumy mieszczaństwa wieczorem modląc się, śpiewając pieśni i słuchając kazań. Dla tych nabożeństw stworzono punkt główny na wolnem powietrzu wśród grobów, budując edykuł z kamienia i mieszcząc w nim wielkie plastyczne przedstawienie tej sceny ewangielicznej, celem uprzytomnienia jej pobożnym tłumom i podniesienia ducha modlących. Współczesne rzeźbiarstwo umiało swem realistycznem żywem przedstawieniem sceny w Ogrodzie oliwnym, przemawiać silnie do nastrojonych do modlitwy uczuć mieszkańców miasta, klęczących przed oświeconym lampami edykułem. Obok niego ustawiono kamienną stałą ambonę, z której przemawiali jeden po drugim miejscowi księża, zmuszając dusze ludzkie do zbudzenia w sobie gorzkiego żalu z powodu Chrystusowej Męki. Lud się modlił szczerze do głębi przejęty widokiem przedstawionej plastycznie sceny. Tak powstawały w Niemczech monumenta zwane Oelberge czyli Góry oliwne. Były one około roku 1500 tak liczne w krajach nadreńskich, że je posiadały prawie wszystkie główne cmentarze farne wraz ze stałemi ambonami.
  W drugiej połowie XVI wieku upada obyczaj stawiania ogrojców a po przeniesieniu z po pod kościołów cmentarzy za miasto, burzono dawne edykuły, które dziwnie teraz wyglądały na bruku miejskim. Rozbierano też rzeźby ogrojca, chowano je do krypt, do bocznych kaplic lub dawano na skład. Stojące do dziś dnia monumentalne pomniki ogrojcowe należą nawet we wspomnianych okolicach Niemiec do osobliwości. Jednym z dobrze dochowanych jest ogrojec czyli Góra oliwna w małem badeńskiem miasteczku Offenbergu przy Kinzingen, na starym cmentarzu w tyle kościoła farnego w pośród krzewów i grobowych płyt ustawiona.
  Z cmentarzami łatwo się było spotkać w Krakowie; miał je każdy z kościołów farnych miasta; były obok szpitali za miastem i w sąsiedniem mieście Kazimierzu. W XV wieku profesor uniwersytetu ksiądz Weis założył cmentarz powszechny na Garbarach pragnąc uwolnić obręb zamieszkały miasta od fetorów nieodłącznych od cmentarzy. Cmentarz ten powszechny nie znalazł zastosowania; chowano się wciąż na cmentarzach kościołów parafialnych aż do końca zeszłego wieku. Z wielu tych cmentarzy nie pozostało śladu; i tak przestały istnieć cmentarze WW. Świętych, Św. Krzyża, Św. Szczepana; nie przypomina ich nic więcej nad kości odnajdowane przy kopanin ziemi dla budowy kanałów. Istnieje dotąd plac Św. Floryana, który był grzebalnym cmentarzem ale pusty dzisiaj, daje zapomnieć o swem dawnem przeznaczeniu. Pozostał obręb cmentarny w około kościółka Św. Salwatora na Zwierzyńcu, a w nim jedyna w Krakowie i okolicy zachowana kamienna ambona na zewnątrz kościółka, przypominająca dawne obrzędy wielkoczwartkowe, obok ogrojca dziś nieistniejącego i kalwaryi. Ale z wszystkich krakowskich cmentarzy zasługiwać mogą na uwagę badacza dwa. Jeden, to cmentarz kościoła N. P. Maryi obok Rynku; plac zabrukowany wciągnięty dziś w ulicę przechodnią miasta, ale zachowujący dotąd dawną kaplicę cmentarną (dzisiejszy kościół Św. Barbary), bramkę wchodową, arkadę głęboką i zasklepioną wprowadzającą na cmentarz od małego rynku, wreszcie dawną ozdobną kostnicę, przy której pierwotnem przeznaczeniu upierać się będzie autor niniejszej pracy, przyznając, że je zmieniono wcześnie, zamieszczając ołtarz i dając jej nazwę ogrojca. O przeznaczeniu placu cmentarnego poświadczają dziś grobowe sklepy między szkarpami kościoła farnego i dawne pomniki i nagrobki pomieszczone na ścianach obu kościołów. Drugim jest cmentarz kościoła farnego Bożego Ciała na Kazimierzu; obręb jego otacza zachowany mur z trzema ozdobnemi bramkami, plac zarosły trawą zgubił przeznaczenie, ściany nie mają nagrobków, ale są reszty płyt grobowych z napisami gotyckimi, użyte na materyał do ścian, pochodzące z cmentarza. Odnajdujemy budynek ogrojca, może kostnicy, ciekawe reszty sceny w Getsemane i Kalwaryi w licznych rzeźbach drewnianych i więzionka dla jawnogrzeszników poddających się karom kościelnym, któremi zastąpione są żelazne kuny kościoła Panny Maryi, o których donieść zapomnieliśmy. Obydwa należały do głównych parafii miast Krakowa i Kazimierza, obydwa stały wyłącznie pod opieką i zarządem rady miasta i wybranych z jej grona edylów; otoczone tak wysoką opieką wzrastały w monumenta dzięki ofiarności patrycy uszów miejskich. To też wizyty biskupie zapisujące altarye i fundacye kościelne o nich zamilczają, notując zabłąkane tutaj altarye. Łatwo zrozumieć, że cmentarze dwu głównych farnych kościołów w Krakowie i Kazimierzu musiały posiadać swoje monumentalne góry oliwne czyli ogrojce i tak zwane kalwarye zaznaczające początek i koniec męki Pańskiej. Jeden i drugi cmentarz zachowały kaplice ogrojcami nazwane, jedne u Św. Barbary gotycką z ostatniej epoki tego stylu, drugą renesansową z XVI stulecia; nie sądźmy jednak, żeby obie z położenia swego przy wejściu do kaplicy zmarłych Św. Barbary i u spodu wieży Bożego Ciała, mogły być owymi monumentalnymi ogrojcami z otwartemi arkadami. Wobec tych budynków scena przedstawiona panoramicznie nie mogłaby być dobrze widzianą przez zgromadzone tłumy pobożnych.
  Jeżeli istniały właściwe ogrojce znaleść się one powinny na innem miejscu cmentarza, w takiej n.p. nyszy jaką znajdujemy dzisiaj przy kościele na Piasku z malowaną sceną ukrzyżowania Pana Jezusa obok drewnianego krucyfiksu a więc kalwaryi. Rzeźbiona scena Góry oliwnej urządzona panoramicznie, musi być otwartą całkowicie na widok publiczny, a nie może poczynać się od posadzki. Arkada nie ma mieć parapetu od frontu, ale okratowanie spoczywające na progu dolnym. W obu ogrojcach cmentarzy kościoła Panny Maryi i Bożego Ciała spotykamy się z kilkoma postaciami głównemi sceny w Getsemane w rzeźbie okrągłej. W pierwszym są figury zgrupowane z pewnym sensem treściowym, ustawione na mensie, w drugim rozstawione przypadkowo na drewnianej półce. Pierwsze są wykute z kamienia wielkości dużej natury, drugie z drzewa, obie polichromowane; w kościele Bożego Ciała grunt skalisty trzyma się spodu figur. Mamy w jednym i drugim wypadku fragmenty „Oelbergn", nie jego całość. Reszty te wtłoczono jak się dało; odrzuciwszy to, co się zmieścić nie mogło, ustawiono je na mensie edykułu u Św. Barbary, zapomniawszy o predelli i o formie wzniesienia ołtarza. Dajemy obok widok całości tej rzeźby tak jak się dzisiaj przedstawia. Jak widzimy jest to sztucznie wprowadzona i skupiona część wolno stojącej dawnej Góry oliwnej cmentarza farnego kościoła Panny Maryi; zgadza się ona z warunkami tego rodzaju scen znanych z krajów nadreńskich, ale widoczne tu zerwanie dawnego stosunku do siebie głównych figur i brak dawnego tła rzeźbionego i malowanego z tłumami siepaczy i Jerozolimy, czego w tem ciasnem miejscu ani pomieścić, ani dobrze oświecić nie było można. Ciasnota miejsca spowodowała, że dla wciśnięcia wspaniałej grupy i pomieszczenia typowej skały z aniołem, musiano zamurować arkadę północną dawnej kostnicy, ażeby na tak zamurowanej ścianie oprzeć rzeźbę. Dowodem równie silnie przemawiającym za przeniesieniem tutaj części rzeźb dawnego ogrojca w pewnej bliższej nam epoce jest zatracenie progowatości gruntu skalistego, zbliżenie wbrew tradycyi ewangielicznej klęczącego Chrystusa do śpiących apostołów przez wyrąbanie części gruntu z pod nóg Chrystusa, co jest widocznem, ponieważ opłotek idący od apostołów w górę urywa się w zbliżeniu do Zbawcy, zamiast się łączyć z opłotkiem u stóp Chrystusa w dalszym ciągu iść mającym. Postać Jezusa w normalnem położeniu górowałaby nad apostołami, znajdując się na progu wyższym i nie mogłaby się zmieścić tak jak i owe tłumy plebsu żydowskiego, konieczne dopełnienie sceny ogrojca w duchu średnich wieków. A jaka szkoda, że właśnie cały ten świat ludowy, realistycznie oddany, przepadł bezpowrotnie, bo tego dopełnić dziś trudno, nie mając wzorów współczesnych. Jedynie w płaskorzeźbach ołtarza Stwosza w scenach Męki Pańskiej możnaby się spotkać z tym światem typów miejskiej ludności zapożyczanym z misteryi passyjnych, nadających się do naszego ogrojca.

  Przechodzimy do drugich monumentów właściwych cmentarzom średniowiecznym, tak zwanych Kalwaryj. Nazwa ta należy właściwie w średniowieczu do rzeźby monumentalnej, przedstawiającej ukrzyżowanego Pana Jezusa na górze Kalwaryi. Cały ten straszny obraz męki z łotrami po bokach, z tłumem siepaczy, z Maryą i św. Janem, a często i z Magdaleną rozwija się tutaj w formie realistycznej. Ale w Krakowie taka kalwarya nie zachowała się jako monument cmentarny. Wieki późniejsze upraszczały sobie ten temat, poprzestając na figurach Ukrzyżowanego, N. Panny i św. Jana, opuszczając resztę. Niejednokrotnie spotykamy się z jedną postacią Chrystusa ukrzyżowanego. Właściwej kalwaryi oddanej w rzeźbie z kamienia znam tylko jeden zabytek w Polsce; płaskorzeźbę z XIV wieku na cmentarzu katedry gnieźnieńskiej, jako tympanon portalu północnego. Jest tu użyty cały aparat ikonograficzny, aż do szczegółów odbierania dusz łotrów przez anioła i szatana. Leży w naturze religijnego nastroju każdego pobożnego katolika szukać ratunku w modlitwie do wizerunku Ukrzyżowanego Pana Jezusa. Wśród dnia znajdzie on uspokojenie przed ołtarzem z Jego wizerunkiem, wieczorem lub wśród nocy pragnie go spotkać na otwartym cmentarzu kościelnym albo na zewnątrz kościoła. W miarę doznanych łask staje się krucyfiks cudownym, zawieszają się przy nim wota, poczynają się legendy o jego cudownem przypłynięciu Wisłą, o jego przeniesieniu z tęczy kościoła lub z cmentarza do ołtarza. Pruszcz w edycyi swych klejnotów stołecznego miasta Krakowa z r. 1647 wylicza wiele takich cudownych pasyj, w katedrze na Wawelu tę, która przemawiała do królowej Jadwigi; w kościele św. Marka tę, która rozmawiała z bł. Michałem Gedrojciem, a później do głównego ołtarza przeniesioną została; u św. Barbary drewniany wielki krucyfiks cudowny, przedtem w środku kościoła pomieszczony; u św. Wojciecha w ołtarzu św. Onufrego; u Dominikanów w kaplicy Ligęzów „krucyfiks bardzo żałobliwy i pobudzający do żalu za grzechy ludzkie..., który miał przemówić do pewnego zakonnika kapłana, jako poznać z otwartych ust, tamże na krużgankach krucyfiks konterfektu bardzo żałobliwego, odnowiony 1636, który miał przypłynąć Wisłą, a przemawiał do bł. Stanisława Kokoszki; u Dominikanek w wielkim klasztorze i małym są w refektarzach krucyfiksy, przed któremi modlitwy swe po ukończonym stole odprawują i lampy świecą"...
  Łatwo przypuszczać, że ta najskromniejsza forma kalwaryi mogła być przenoszoną do ołtarzy z cmentarzy kościelnych, jeżeli tylko wizerunek zyskał uznanie cudowności. Takich wizerunków cmentarnych pomieszczonych w tyle wielkiego ołtarza na ścianie kościelnej między szkarpami i daszkiem chroniącym od deszczu u góry, z balaskami zamykającymi nyszę od frontu zachowało się niemało w Krakowie. Są to przeważnie dzieła XVII wieku, o pewnem poczuciu tradycyi średniowiecznej. Do tych należą rzeźby, przy ulicy Sławkowskiej fundacyi Schlegila z r. 1600 w ogrojcu kościoła św. Marka.
  W przedmiejskich kościołach u ś. Mikołaja na Wesołej i u ś. Floryana na Kleparzu spotykamy się w ogrojcach cmentarnych z rzeźbami w drzewie krucyfiksu z Chrystusem ukrzyżowanym, Maryą i Janem Ewangelistą. Utwory to słabe. Piękniejszem nieco dziełem snycerstwa jest rzeźba ukrzyżowanego Zbawcy, w wspomnianym wyżej edykule przy kościele na Piasku, tyle wspaniałym kamienną balustradą od frontu. Obszar nyszy daje się tu domyślać kalwaryi z łotrami i tłumem postaci rzeźbionych, rzeźby łotrów istniały do niedawna; usunięto je. Obecne malowanie na tle treści kalwaryjskiej, jest zupełnie świeżem. Niepodobna przypuszczać, aby cmentarz głównej parafii Krakowa, posiadający w końcu XV stulecia swe piękne dzieła sztuki, kostnicę i górę oliwną, nie miał posiadać kalwaryi a choćby monumentalnego krzyża z wizerunkiem umęczonego Zbawcy świata. Przypuszczać go arcydziełem rzeźby, fundacyi jednego z bogatych patrycyuszów miasta, widzieć go kamiennym, realistycznie traktowanym, pozwalają czasy owoczesne i duch miejscowy, a kamiennego monumentu domaga się ostry nasz klimat. Krzyż taki, rodzaj kalwaryi, mógłby być łatwo, nabywszy uznania cudowności, wniesionym do wnętrza kościoła Panny Maryi i pomieszczonym w ołtarzu w XVII wieku, gdyż tego wykazaliśmy obyczaj.

  Cmentarne monumenta wymagają, aby rzeźba nie była narażoną zmiany klimatu. Rzeźba w drzewie wypełniała nasze północne gotyckie kościoły, stała na ołtarzach, zdobiła stalle i sprzęty kościelne. Rzeźba kamienna używana była jako dopełnienie architektury wnętrza na owe posągi pod baldachimami, figury u portali i płaskorzeźby tympanonów. Wszystko przemawia za tem, że krucyfiks nie mógł się wiązać z architekturą a olbrzymie rozmiary jego nie odpowiadają wymaganiom ołtarza z epoki późno gotyckiej; ołtarz musiałby być zresztą także z kamienia dla udźwignięcia rzeźby. To więc samo, że jest z kamienia i w ołtarzu uderzać musi badacza znającego nasze stosunki średniowieczne. Tylko sarkofagi królewskie na Wawelu posługują się marmurem. Tu chodzi o niezwykle wielką rzeźbę razem z krzyżem wykutą w jednej bryle kamienia.
  Przypuszczenie, że stała na cmentarzu maryackim, zanim została wniesioną do wnętrza kościoła i utwierdzoną przy ścianie, potwierdza i to, że właściwy krzyż jest blokiem grubym mogącym stać na swobodnym placu. Dosyć spojrzeć, aby dostrzedz, że ramiona krzyża są w przecięciu kwadratowe, równo szerokie jak grube. Gdyby krucyfiks zrobionym był dla ściany, nie byłby tak grubym, a zakończenia ramion byłyby powinny przybrać ozdoby w trójliść z godłami ewangielistów, czego wymagał związek z obramieniem ołtarzowem. Na krzyżu ociosanym dość grubo, widać uszkodzenia, jakie sprowadza wystawienie na otwartem polu. Kto wie, czy nie względom klimatycznym przypisać należy utrącenie na szczycie głowy kędziorów subtelnie kutych i cierniowej korony. Dzisiejsza jest dołożoną, a splecioną z naturalnych cierni. Dodajmy, że nigdy rzeźbiarz mający robić krucyfiks na ścianie, nie wykończałby tylnych części łydek i draperyi, które mogą być dostrzeżone tylko wówczas, gdy rzeźba do koła ma być oglądaną. Oto są argumenta na poparcie naszej hipotezy, czy słuszne, osądzi czytelnik.
  Autor znakomitego dzieła pozostał nieznanym a jednak nie zgrzeszymy, przypisując go szkole Stwosza, jego warsztatowi. Zapewne, że rzut draperyi, przewiązującej ciało Zbawcy, zbyt jest płynnym, daleki od załamywanych fałdów, że oblicze Zbawcy ma pewną szerokość traktowania i wyraz niezwykły u norymberskiego mistrza, ale pojęcie naturalistyczne nagiego ciała szczególniej odnóg dolnych i stóp, suche, twarde oddanie części kościstych, da się odszukać w głównych postaciach środkowej sceny niezawodnego dzieła Stwosza w tryptyku maryackim. On jeden z rzeźbiarzy współczesnych posiadał siłę w przedstawianiu kolosalnych figur. Pewna twardość panująca w liniach krucyfiksu i zamiłowanie w oznaczeniu żył i fałdów skóry, to właściwość dłuta snycerskiego, które uczeń mistrza zamienił na stalowe narzędzie kamieniarza. Rada miasta miała, prawo dysponowania zabytkami sztuki swego cmentarza; akta kościelne mogą milczeć w sprawie dzieł sztuki na cmentarzu maryackim ustawionych, bo te do atrybucyi duchowieństwa nie należały.

  Obyczaj nabożeństw publicznych na cmentarzach krakowskich istniał w pewnej epoce, bo pozostawił ślady monumentów, które około siebie te religijne praktyki skupiały. Znaleźliśmy je w fragmentach, a jedno dzieło w całości o zmienionem przeznaczeniu, na cmentarzach dwu celnych parafij Krakowa i Kazimierza. Ale to niedosyć nabożeństwom cmentarnym towarzyszyły kazania, a te wymagały stałej na zewnątrz kościołów kazalnicy czyli ambony. Zbudowana z kamienia, musiała posiadać pewną architektoniczną ozdobność. Wspomniane cmentarze nie zachowały takowej ani śladu. Widać, że od bardzo dawnego czasu, zaniedbano obyczaju kazań. Wielko czwartkowe trzy kazania, jedno po drugiem o wieczornej porze w kościele Panny Maryi w Krakowie wskazywać się zdają, że nabożeństwa i kazania przeniesiono do wnętrza kościelnego. To też jeżeli chodzi o taką cmentarną ambonę, zachowaną z dawnych czasów w Krakowie, wypada jej szukać na Zwierzyńcu przy małym kościółku parafialnym św. Salwatora do niedawna otoczonym grzebalnym gruntem. Ambona ta  mieści się przy ścianie południowej kościoła w węgle między przednią nawą a presbiteryum. Ma formę kielichową ośmiościenną. Noga spoczywająca na podstawie dziś kolistej staje się węższą biegnąc do góry i nosi na ścianach rodzaj filunków. Właściwa ambona wiąże się z nogą przez trójkątne zęby owałkowane, a zdobią ją nysze w rodzaju attykowych. Całość zamyka silne ogzymsowanie. Ambona nie jest starszą nad wiek XVI. Jedyny to zabytek tego rodzaju w okolicy miasta.


Ambona cmentarna przy kościele św. Salwatora na Zwierzyńcu


  W najbliższym związku z cmentarzami średniowiecznymi kościołów farnych są tak zwane latarnie zmarłych, niemieckie Todtenlaterne, francuskie Laternes des morts. Nazwa ta mniej stosownie nadaną była tym pomnikom, raczej figurom przez Caumont'a badacza francuskiego, który pierwszy podniósł ich znaczenie. Jest to rodzaj figury przydrożnej, wyciosanej z kamienia w formie słupa cylindrycznego, kwadratowego lub wielokątnego z bazą obszerną i kapitelem przedstawiającej się niekiedy jako wąska kolumna ustawiona na platformie progowatej zakończona u szczytu kamiennym stożkowatym daszkiem, dźwigającym krzyżyk. Charakterystycznem w niej to, że ma wewnątrz trzona pionowe wyżłobienie, wiążące się z otworem na pewnej wysokości w boku wykutym, w górze zaś ma cztery otwory lub jeden otwór w daszku. W otwór z boku wsadza się zwykłą oszkloną latarnię i ciągnie się ją w górę sznurem umieszczonym na bloczku tak wysoko, aby przez owe cztery otwory padał blask od światła na okolicę. Przeznaczoną była do sygnalizowania z daleka obecności cmentarza lub zakładu religijnego.
Wszystko bowiem w tych małych pomnikach było tak urządzonem, aby lampa w górnym pomieszczona przedziale mogła być widzianą z daleka i z wszystkich punktów. Archeolodzy francuscy zauważyli, że takie fanale wznoszono głównie na cmentarzach, obok których szły drogi główne komunikacyjne, albo w miejscach bardzo uczęszczanych. Sądzą, że latarnie przeznaczane były do uspokojenia pobożnych przed strachami nocnymi i zjawiskami upiorów, a zachęcały do modlitwy za zmarłych. Uczony Violet le Duc w swoim słowniku architektury daje rysunki kilku takich słupów z latarniami z XII i XIII wieku; wszystkie mają wewnątrz otwory na sznur i drzwiczki zamykane z boku dla włożenia latarni i ciągnienia jej w górę.
  Niebraknie w południowej Francyi przykładów takich słupów, które wydrążenia wewnątrz nie posiadały, natomiast dostęp do góry dla włożenia lampy miały przez schodki zewnętrzne, albo przez dziury w ścianach dla włożenia nóg. W ulicach miasta zapalano je z domku sąsiedniego z pierwszego jego piętra, zapisywano na to fundusze szpitalom, aby dostarczały oleju i utrzymywały dzień i noc światło. Nietylko znajdujemy takie latarnie na cmentarzach i przed szpitalami, ale całe ich szeregi znaczyły w nocy drogę do klasztorów zamiejskich, a średniowieczny obyczaj ten utrzymał się długo.
  Nie jesteśmy bogaci w zabytki tego rodzaju na ziemiach polskich, ale jeżeli w Krakowie znajdzie się wyjątkowo jeden i drugi zabytek, to w licznych późniejszych figurach przydrożnych rozmieszczonych za miastem, rozstawionych przy polach i pastwiskach, murowanych z cegły spotykamy formy zastosowane do umieszczenia u wierzchu światła w rodzaju przeźroczystej latarni, przeniesione najniezawodniej z tradycyi średniowiecznych latarni zmarłych. Znajdujemy je zawsze w mieście Krakowie w pobliżu byłych szpitali, na przedmieściach i w najbliższej okolicy na starych drogach prowadzących do klasztorów w Tyńcu i Mogile. Ich forma charakterystyczna dla okolic Krakowa i Sandomierza wskazuje na wiek XVII. Że na cmentarzu kościoła Panny Maryi istniała taka latarnia zmarłych, nie może ulegać wątpliwości. Była jej konieczna potrzeba w epoce średniowiecznej, choćby dla służby kościelnej i księży, potrzebujących w stosunkach swych parafialnych przechodzić z mieszkań do kościoła dla obsługi umierających parafian. Wszakże jeżeli znajdujemy w aktach kościelnych wiadomości o fundacyach lamp wiecznych przed ołtarzami w kościele, nie mamy żadnych o utrzymaniu światła na cmentarzu. Ale cmentarz stoi pod zarządem i opieką rady miejskiej i jej kościelnych edylów, a podobnie jak utrzymywanie murów i bram cmentarnych, tak też sądzę, do niej należy utrzymywanie światła. W aktach miejskich znajdują się ślady tej opieki w XVI wieku, zatem musiał to być obyczaj stary. Takiej monumentalnej latarni zmarłych, któraby odpowiadała godności rady, nie znajdujemy dziś najmniejszego śladu ani na cmentarzu maryackim, ani na cmentarzu kościoła Bożego Ciała. Za to możemy się poszczycić zabytkiem z XIV wieku, należącym niegdyś do cmentarza szpitala dla trędowatych poza miastem stojącego od strony północnej.
  Ciekawy ten okaz, w naszych czasach z powodu regulacyi ulicy Długiej, wyniesiony został z miejsca, jakie zajmował i pomieszczony na cmentarzu kościoła św. Mikołaja, nie powiem, żeby z zachowaniem swoich cech charakterystycznych. Latarnia to zmarłych dawnego szpitala trędowatych św. Walentego na Kleparzu. Szpital ten istnieje już w XIV stuleciu, kaplica św. Małgorzaty zbudowana przy katedrze na początku tego wieku ma fundusze związane z tym wielce miłościwym zakładem. W XV wieku stoi funduszami biskupstwa, gdyż nieco później skarżą się kanonicy katedralni na biskupa, że zatrzymuje fundusze szpitalne z krzywdą ubogich. Szpital trędowatych, hospitale leprosorum, bywa wspominany często w aktach miejskich. Tak w r. 1449 ks. Teodoryk Weinrich bogaty patrycyusz zapisuje testamentem 10 grzywien szpitalowi. W r. 1465 Hincza z Rogowa kasztelan sandomierski zapewnia szpitalowi czynsz roczny półosma grzywien. Rajcy miasta w XVI wieku dają czynsze i dostarczają ryb na Wielkanoc i na dzień św. Michała. W późniejszych czasach pierwotne przeznaczenie dla trędowatych upada a szpital staje się przytułkiem ubogich. Stał przy nim kościółek św. Walentego, który wizyta Radziwiłowska z r. 1590 tak opisuje: „kaplica drewniana zewnątrz w pruski mur obciągnięta, tytułu św. Walentego męczennika. Prawo nadawstwa posiada kollegium majus Uniwersytetu Jagiellońskiego. Suffit ma malowany wyłożony deskami, ściany czyste z oknami oszklonemi, szyby w całości. Wizerunek ukrzyżowanego Zbawcy stoi w pośrodku, posadzka ceglana. Ma trzy wejścia drewniane, trzy ołtarze a u ściany cyborium". Taż sama wizyta donosi o szpitalu. „Dom szpitalny przy kościele św. Walentego ma jedne murowaną izbę poniżej pomieszkania prepozyta, murowaną piwnicę na obszernym dziedzińcu. Ma też inne drewniane schronisko, w którym pozostaje dwudziestu ubogich". Za mojej pamięci kościółka już nie było, stał tylko po za drewnianym parkanem, obejmującym narożnik między ulicą Długą a Pędzichowem i ciągnącym się daleko w głąb tych ulic, gmach piętrowy gontem pokryty, malowany na żółto z gankami drewnianemi od tyłu, który był własnością inżyniera Lorenckiego, starego kawalera samotnie tu żyjącego. To właśnie był ów dom szpitalny św. Walentego. Dziś to miejsce zajmują nowe kamienice dwupiętrowe ulic Długiej i Pędzichowa. Jakże wiele zmieniła się od niedawna dalsza ta część Kleparza; przedłużenie ulicy Długiej zaznaczały domki liche drewniane i parkany, nie było chodników, ale biegi gościniec, okrążając tu i owdzie wysunięte domostwa i karczmy. Gdzie dziś plac Słowiański po lewej ręce idąc z miasta stał kościółek św. Krzyża, przy którym Jadwiga i Jagiełło ufundowali klasztor mnichów benedyktyńskich obrządku słowiańskiego sprowadzonych z Czech. Naprzeciw stał szpital trędowatych, dalej gościniec wielkopolski, droga do Częstochowy, jak pokazuje stary plan Krakowa, przechowany w Muzeum narodowem. Tu gdzie dzisiejszy zakład Helclów plan ów wskazuje murowane szubienice a miejsce szpitala trędowatych oznaczone literami S. W. (św. Walenty), zaznaczone kilkoma drobnymi budynkami, między nimi kaplica wspomniana w wizycie kardynała Radziwiłła. Grunta dalsze ku rogatce Sławkowskiej należą do Krowodrzy. Było to więc miejsce złowrogie dla zbliżających się do zamkniętego murami miasta Krakowa, złowrogie w nocy z powodu sąsiedztwa szubienic miejskich i szpitala tych wyrzutków społeczeństwa, jakimi byli trędowaci. Od XII stulecia pisze Violet le Duc poczęto brać uwagę na oddzielenie trędowatych od reszty ludności, stąd początek francuskich Maladreries pod wezwaniem św. Łazarza, których reszty dają się spostrzegać w pobliżu miast Francyi. „Szpitale takie były zbiorem bud, a stały pod opieką mnichów św. Augustyna. Zakłady te położone za miastem, otoczone były oparkanieniem, w pośrodku miały celki podobne jak u kartuzów i kaplicę wspólną.
  Miasta średniowieczne zamknięte były murem fortecznym z nielicznemi bramami. Podróżni spóźnieni, musieli noc spędzać pod gołem niebem, domy schronisk rodzaj oberż gratysowych wznosiły się obok bram". Tak było niezawodnie i w Krakowie, a ustawienie latarni zmarłych obok strasznych szubienic i straszliwszego szpitala trędowatych w pobliżu bramy Sławkowskiej, było wymogiem epoki średniowiecznej. Latarnia zmarłych, dziś na cmentarzu św. Mikołaja ustawiona, dzieło XIV stulecia stała między szpitalem trędowatych a kościołem św. Krzyża na miejscu, które dziś zajmuje trotuar placu Słowiańskiego. Pamiętam ją w tem miejscu i pragnę zaznaczyć pewne odmiany, przy jej przenoszeniu dokonane. Miejsce posążku Chrystusa Pana zajmował krzyż, a przy przenoszeniu nie rachowano się z otworami dla światła w daszku i zamurowano je. Były to czasy (r. 1871), w których nierozumiano się na tych subtelnościach, a o latarniach zmarłych nic nie wiedziano.


Latarnia zmarłych dawnego szpitala trędowatych
św. Walentego na Kleparzu

 Nasza latarnia zmarłych  jest słupem ośmiokątnym 5 metr. wysokim, mającym swój obszerniejszy 0'30 metr. wysoki cokuł związany z trzonem ścięciem na szmigę. W jednej ze ścianek trzonu na pewnej wysokości od cokułu jest otwór 0'20 metra w kwadrat, który się komunikował z wydrążeniem słupa i służył dla wsadzenia i windowania w górę światła kagankowego. Ozdobność górą stanowiło ślepe gotyckie rozetowanie w ten sposób, że każdy kant wieloboku słupa nosił na sobie żebro pionowe wyrastające z kroksztynku. Żebra dwu sąsiednich krawędzi, wiązały się arkadką między sobą, opatrzoną nosami, przez co tworzyła się w około koronka gotycka, dająca podstawę piramidalnemu daszkowi, który kończył się kamiennym krzyżykiem. W miejsce krzyżyka postawiono lichą rzeźbę Chrystusa Miłosiernego, bezstylową. Byłaby to jedyna gotycka latarnia zmarłych w Krakowie, jakiej wymagał szpital trędowatych w Krakowie.

  Wszelkie zabytki kultu i obyczaju kościelnego za granicami Polski miały swój wyraz w Krakowie na cmentarzach farnych. Były monumentalne kalwarye, góry oliwne, ambony i latarnie zmarłych; ostatnie znalazły się i po za cmentarzami grzebalnymi, choć od nich początek wzięły. Widać ztąd, że nazwa postawiona w nauce latarni zmarłych stosowną nie jest, nasze bowiem krakowskie ze zmarłymi w żadnym nie stoją związku. Są drogowskazami w ponurej nocy do szpitalów lub do klasztorów benedyktyńskich i cysterskich. Dotąd opisywane zabytki cmentarne należą do dzieł sztuki, choćby w formach tyle skromnych jak latarniowe słupy, teraz zwracamy się do zabytków cmentarnych, ogołoconych z piękna sztuki, ale wiążących się z historyą obyczajów miejskich, kar i pokut kościelnych. Wejście do kościoła farnego w mieście nie było wprost z ulicy lub placu, ale zawsze przez cmentarz dostawano się do bram i krucht wprowadzających do wnętrza. Tu gromadzą się ubodzy, żebrzący o jałmużnę wchodzących, tu robi się ścisk w dni świąteczne na cmentarzu. Dla kar i pokut publicznych średniowiecze obrało miejsce przy wejściach do kościoła na placu cmentarnym. Pokucie publicznej podpadają trzymający się przesądów pogańskich, nie zachowujący postów i świąt, nie spowiadający się w chorobie, oddający się pijaństwu, oszczercy niemogący oskarżenia udowodnić, żony od mężów uciekające lub przekonane o wiarołomstwie, porywający panny bądź wolne bądź zaręczone. O rozciągłości pokuty, którą należało nałożyć na pokutujących traktowały w pierwszym rzędzie księgi pokutne (libri poenitentiales), a także rozmaite kolekcye praw kościelnych. Jak świadczą uchwały synodów prowincyonalnych polskich dostawały się już w XIII wieku do nas wiadomości o pokucie kościelnej. Synod wrocławski z r. 1248 stawia fałszywie świadczącego pod pręgierzem przy katedrze i karze go nadto przywiązaniem do drabiny i wystawieniem w dni targowe na cmentarzu właściwej parafii. Jest to właściwością wieków średnich, że rozdział między sferą kar duchownych, a świeckich nie jest przeprowadzony z całą ścisłością. Akta konsystorskie krakowskie dają od XV wieku niemały materyał dla badaczy (Ulanowski: O pokucie publicznej w Polsce). Pobyt w więzieniu ma tak dalece cechę pokuty publicznej, że jak uczeni twierdzą, biskupi węgierscy utrzymywali w każdem mieście osobne domy pro poenitentibus. Ale jeżeli pokucie publicznej poddaje się grzesznik, pragnący pogodzić się z Bogiem, to zgorszenie publicznie zmusza do ukarania i wystawienia go na widok publiczny, choćby tego nie pragnął. To jest zadanie tak zwanych więzień i kun przy drzwiach kościelnych. Gorszyciel silą przywiedziony zamykany tu bywa, tak aby go wchodzący do kościoła widzieć mogli odbywającego karę. Cmentarz Bożego Ciała na Kazimierzu zachował do dziś dnia dwa takie więzionka.


Więzionko w kościele Bożego Ciała

 

 Przyznaję sobie zasługę, że zwróciłem pierwszy na nie uwagę, trądycya na miejscu o ich przeznaczeniu dawno zamarła. Facyata zachodnia czyli główna tego kościoła stanęła dosyć późno, przynajmniej o XV stuleciu mówią dowodnie herby Jagiellonów i Elżbiety żony Kazimierza. Silne szkarpy rozdzielają tę fasadę dołem w trzy pola.
  W polu środkowem po przed portalem gotyckim, przed wejściem głównem przybudowano krucbtę w stylu odrodzenia wyglądającą jak kaplica kopulasta. Otóż w przestrzeni pomiędzy tą kruchtą a szkarpanii po bokach wciśnięte są szczupłe lokalności więzienne z wejściami z kruchty. Pokryte są daszkami pulpitowemi, u icb spadku są kamienne gzymsy koronujące o profilu kapników gotyckich. Frontowe ściany mają ślady wielkich zamurowanych otworów, półkolem zamkniętych. Zamurowanie miało na celu zmniejszenie otworów; później nieco i te skromne światła zakratowano blaszanemi wstęgami, tak że we wnętrzu zapanowało ciemno prawdziwie więzienne
  Rozumiemy, że pierwotne okna nisko położone dozwalały wchodzącym do kościoła widzieć pokutującego. Miejsce pokuty publicznej dobrowolnej zamieniło się na miejsce kary niepoprawnych jawnogrzeszników, których strzeżono, aby nie uciekli.
  Inny stopień kary, bo zamknięcie w obręcz żelazną za rękę lub nogę przy drzwiach kościelnych na cmentarzu przechował nam kościół N. Panny Maryi. Po obu stronach portalu wprowadzającego do kruchty, wprawione są w kamień krótkie żelazne łańcuchy o dwu ogniwach, kończące się obręczami żelaznemi roztwierającemi się na zawiasach i dającemi się zamykać na kłódkę. To owe kuny legendarne, które dały powód malarzowi do namalowania znanego obrazu dziewczyny karanej pośmiewiskiem ludzkiem.
  Oto i koniec wędrówki autora za śladami dawnych zabytków sztuki i obyczaju kościelnego na zapomnianych farnych cmentarzach Krakowa.
  Czy praca przyniosła w rezultacie nowe światło na dzieje sztuki nie śmiemy twierdzić, ale to pewna, że dotyka rzeczy mało znanych dotąd i objaśnia stosunek z zachodem i jego kulturą, jaki charakteryzuje dzieje naszej starej stolicy kraju. Nie wątpię, że początkując w sprawie dotąd nietkniętej zabytków cmentarnych Krakowa, otwieram pole dla przyszłych badaczy, którym życzę szczęśliwszych rezultatów.

Tekst: Władysław Łuszczkiewicz.


Zapomniane cmentarze krakowskie